
Wietnam. TOP 5 naszego przewodnika
Wietnam [sprawdź trasę] to kraj setek zwyczajów, tysiąca miejsc wartych zobaczenia i miliona smaków. To chyba niewykonalne aby wybrać z tego top 100, a co dopiero coś krótszego czyli top 10 lub top 5. Ale zaryzykujmy. Każdy taki wybór jest subiektywny, zależy bardziej od charakteru i stylu piszącego niż od tego, że jest to wyrocznia. Im dłużej mieszka się w Wietnamie, tym trudniej ułożyć taką listę, a obrona jej TOP jest kompletnie niewykonalna. Spróbuję jednak zachęcić was i zaproponować ciekawą wietnamską piątkę.
#1 Zatoka Ha Long
Jeden z nowych cudów świata, położony w północnym Wietnamie kompleks jurajskich skał w większości wapiennych wyrastających wprost z morza. Zatoka Ha Long to prawdziwy labirynt o powierzchni ponad 1500 km2 i około 2000 wysp. Piszę około, bo o ile te większe łatwo policzyć i zaklasyfikować, o tyle te mniejsze i często pojawiające się tylko podczas odpływu morza to naprawdę dyskusyjna sprawa. Zatoka Ha Long, czyli Zatoka Lądującego Smoka swoją nazwę bierze z jednej z wietnamskich legend, choć nazwa ta została ugruntowana przez Francuzów w XIX wieku. I tak, jak zaczęła się pojawiać na mapach kolonialnych, tak zostało do dziś. Zatoka wyróżnia się fantazyjnym szmaragdowym morzem, w sporej części Zatoka jest Parkiem Narodowym oraz częścią ochrony UNESCO – dzięki czemu zachowuje swój wyjątkowy charakter.
Ha Long to TOP atrakcja turystyczna i taki punkt „must to be” na mapie wakacyjnych wyjazdów do Wietnamu. Najlepszą opcją na zobaczenie zatoki jest rejs dżonką lub statkiem z opcją nocowania na tymże. Rejs dwu lub trzy dniowy to prawdziwe „crème de la crème”, zachody i wschody słońca są tu spektakularne i to nie ze względu na samo słońce, którego nie widać; ale skały które mienią się kolorami i przybierają wspaniałe barwy. Rejsy dają możliwość odwiedzenia lokalnych jaskiń, których jest kilkadziesiąt, z czego kilka jest dostępnych dla turystów. To również możliwość zajrzenia do farmy pereł, farmy ryb, popływania kajakami; pływających wiosek już nie ma – ich mieszkańcy przenieśli się na ląd.
Rejs warto zaplanować na łodzi o dobrym standardzie hotelowym, gdzie na pokładzie serwowane są przysmaki regionalnej kuchni w eleganckich restauracjach na pokładzie.
#2 Pho czyli zupa, która nie jest zupą
Pho to makaron ryżowy, biały cienki i bardzo miękki. Podawany jest w różnych daniach, ale kultowe z nich to podawanie go z wywarem drobiowym – głównie kurczak, choć można spotkać wersję z kaczki czy gęsi, oraz wołową. Turyści nazywają to popularne danie „zupą pho” ze względu na to, że makaron i wkładka mięsna są zalewane gęstym i aromatycznym bulionem, co przypomina zupę. Tajemnica tego dania to wywar – przygotowywany przez wiele godzin na bazie mięsnego wsadu oraz smażonej na woku mieszanki ziołowo warzywnej. Do tego anyż, kolędra, czosnek, cebulki, sos rybny, sos sojowy, ocet ryżowy – każdy kucharz ma tutaj swoją tajemnicę. Pho najlepsze jest w lokalnych garkuchniach, gdzie podaje się je jako jedyne danie – wtedy mamy gwarancję, że jest ono naprawdę takie jak być powinno.
Pho różni się regionalnie, co dodaje tylko dodatkowego smaczku! Na południu jest słone, serwowane często z cebulą, marynowanym czosnkiem i kolendrą oraz z ciastkami o nazwie banh quay, na południu jest słodkawe, z dodatkiem dużej ilości zieleniny (mięta, sałata, kolendra, bazylia, i jeszcze kilka lokalnych), ze słodkawym sosem barbecue. Ale jedno, co łączy je wszystkie, to chili – świeżo cięte lub sos chili oraz limonka. Te dwa składniki są nieodzowną częścią „zupy pho”.
Dlaczego zupa, która nie jest zupą? Wietnamczycy generalnie wyjadają z miski treść, lekko popijając bulionem. Zazwyczaj zostawiają większość z niego w misce – bo dla lokalsów liczy się przede wszystkim „treść” potrawy. Bulion jest tak trochę przy okazji.
#3 Xin Chao, czyli jak łatwo się przywitać?
Kiedyś bardzo nie lubiłem tej formy powitania, a dziś wydaje mi się praktyczna. „Xin Chao” czyli po prostu „dzień dobry” czy „cześć”. To zwrot dla obcokrajowca, prosty i zrozumiały (czytaj: sin ciao – trochę jak włoskie ciao). Możemy tak powiedzieć do każdego i będzie to na pewno mile widziane. Kultura powitania jest w Azji zawsze „w cenie”. Jakie jest zaskoczenie, gdy okaże się, że tej formy powitania nie używają Wietnamczycy między sobą!
Jak to? To jak się witają?
Otóż lokalni mieszkańcy witają się, używając zaimków relacyjnych. Język nie ma sensu stricte zaimków osobowych – ale relacyjne określające relację między rozmówcami. Jest ich kilkadziesiąt i ich użycie zmienia się zależnie od tego kto z kim rozmawia, od kontekstu rozmowy. Zaimki relacyjne są wzięte wprost z rodziny, czyli są to starszy brat, młodsza siostra, wnuczek, wuj, szanowna ciocia, starszy dziadek, stryjenka, młodszy dziadek, itd. Nie jest łatwo się w tym połapać i o ile kogoś znamy, to sprawa relacji jest prosta, o tyle, jak kogoś nie znamy to sprawa robi się bardziej skomplikowana. Taka komplikacja tworzy wiele ciekawych i zabawnych sytuacji. Może pokazać szacunek lub jego brak, familiarność względem rozmówcy lub oficjalność relacji, czasami nasze nastawienie, emocje czy po prostu chęć podkreślenia czegoś między nami lub braku tego czegoś. Dużo informacji, więc przyjeżdżając do Wietnamu zacznijmy od bezpiecznego „xin chao”.
#4 Bia Hoi, czyli piwo jednodniowe
Idealny wynalazek dla przeciętnego mieszkańca. Piwo jednodniowe pojawiło się w połowie XX wieku, w czasach kryzysu gospodarczego. Miało to być masowo dostępne, szybko produkowane i dobre dla mas. Nazwa Bia Hoi przytknęła do lekko gazowanego ryżowo – chmielowego napoju z lekką pianką. Oczywiście jest gazowane, ale trzeba je szybko wypić, bo gaz ucieka, a ciepłe i wygazowane Bia Hoi nadaje się do wszystkiego, tylko nie do picia. Bia Hoi podawane jest w tanich dużych niehartowanych szklankach – szklanki są dostosowane do produktu, co widać po bąbelkach powietrza zamkniętych w szklanej masie. Piwo Bia Hoi kosztuje około 1PLN (5000VND) za szklankę. Procentowo ma około 2-3%, więc jest idealnym napojem – nawet w ciągu dnia. Zakładając, że większość konsumentów przyjeżdża „na szklaneczkę” na swoim rowerze lub skuterze. Bia Hoi to produkt popularny w północnej części Wietnamu, będąc w Hanoi warto zajrzeć do jednej z pijalni Bia Hoi!
#5 Riksze czy Cyclo
Po wietnamsku to Xich Lo – troszkę z francuska, bo to w czasach kolonialnych z początkami XX wieku do Wietnamu zawitały riksze rowerowe. Gdzie napędzane są one siłą ludzkich nóg – czyli po prostu pedałujemy! Cyclo (czytaj: cyklo) zastąpiły riksze ręczne ciągnięte siłą ludzkich mięśni, które przez tysiące lat stanowiły podstawowy środek transportu. Francuscy kolonizatorzy uznali je za „niehumanitarne”. Choć pewno nie był to główny powód, riksze rowerowe były szybsze, mogły zabrać więcej osób lub ładunku. Bardzo szybko wyparły wszystkie inne modele. Dzisiaj cyclo to w większości atrakcja turystyczna i na jedną z nich wsiada jeden pasażer. Życie rikszarza pozostaje jednak jednym z najcięższych zawodów i mimo napiwków dawanych przez turystów do zawodu nie garnie się młodzież. Stąd wielu rikszarzy jest mocno po 50-ce. Lata doświadczenia i siła w nogach to moc, która pozwala im na pracę w tym zawodzie.
Riksze różnią się od siebie w różnych częściach Wietnamu. Na południu są szersze i siodełko jest bardzo blisko drogi, na południu są węższe i siedzenie jest wysoko nad drogą. W zachodnim Wietnamie siedzenie jest montowane z boku rikszarza.
Warto skorzystać z tej atrakcji, to nie tylko wsparcie dla lokalnych mieszkańców, ale również wspaniała metoda na „powolne” zwiedzanie centrów azjatyckich miast. Tak jak jest moda na „slow food” to warto wziąć udział w modnym „slow travel”.