Wciąż Głodny Świata Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Wciąż Głodny Świata

Ciągle głodny świata, tak z resztą zatytułował swój blog. Filip Podróżuje, je, poprzez smaki brata się z lokalsami, pisze książki, poradniki. I ciągle mu mało! Bardzo inspirująco opowiada o tym, jak jedzenie może stać się podróżniczą mapą i wytyczać kolejne ścieżki.

GFW: Podróże i jedzenie. Planujesz mapę wypraw poprzez smaki, czy jednak tradycyjnie, poprzez miejsca?

FT/GŚ: Wiesz, to zawsze jest mieszanka obu – najpierw zastanawiam się, gdzie bym chciał pojechać, co mi chodzi po głowie i co mi się marzy, a potem siadam z kartką papieru i rysuję mapę smaków. Szukam informacji i notuję: czego muszę spróbować, czego się napić, do jakieś manufaktury zajrzeć albo w której winnicy czy gorzelni podejrzeć proces produkcji i lepiej poznać charakterystykę lokalnych produktów. W ten sposób tworzę plan podróży, który w głównej mierze opiera się na smakach i aromatach – z tego z resztą powodu często zdarza mi się omijać słynne i znane miejsca czy atrakcje, poświęcając czas na dotarcie do małej knajpki schowanej w górach albo fabryki rumu na drugim końcu wyspy, jak ostatnio na Maderze. Ale zawsze okazuje się, że było warto! (śmiech)

GFW: Zapewne każdy pyta cię o najbardziej zaskakującą potrawę, jaką jadłeś… Mnie bardziej ciekawi region, który zasmakował ci najmocniej?

FT/GŚ: To prawda, bardzo często słyszę pytanie o dziwactwa, które jadłem i jak dotąd niezmiennie odpowiadam: sannakji, tradycyjna koreańska przekąska, czyli posiekane macki ośmiornicy, które wciąż wiją się na talerzu… Byłem, spróbowałem, dziękuję… Natomiast jeśli chodzi o najsmaczniejszy moim zdaniem region, to jest to przede wszystkim Wietnam, który do perfekcji opanował łączenie w kuchni różnych tekstur i nigdzie indzie na świecie dania nie są jednocześnie chrupiące, kremowe, żujące, ciągnące, twarde, miękkie i tak dalej. Mistrzostwo, do tego zawsze mocno doładowane obłędnie pachnącymi, świeżymi ziołami. UWIELBIAM. A podium z Wietnamem dzieli Malezja, której jestem wielkim fanem i jeszcze większym ambasadorem: tygiel nie tylko kulturowy, ale i kulinarny, gdzie można popróbować praktycznie wszystkich azjatyckich kuchni, na czele z malajską, chińską i indyjską. Czy jest to cendol – deser z kruszonego lodu, mleka kokosowego i cukru palmowego czy puszyste bułeczki dim sum wypełnione słodkim kremem z żółtka czy też przyjemnie tłuściutki, chrupiący naleśnik roti canai z pikantnym sosem curry – w Malezji każda z tych rzeczy będzie pyszna.

 

GFW: Uważasz, że są regiony, które nie są przyjazne na przykład weganom? Można sobie rozpisać taką mapę z podziałem na nawyki żywieniowe?

FT/GŚ: To pytanie, z którym często się mierzę podczas wyjazdów kulinarnych, które organizuję i niestety prawda jest taka, że większość miejsc może być dla wegan wyzwaniem. O ile praktycznie wszędzie da się znaleźć dania bezmięsne, o tyle ciężko jest – zwłaszcza w krajach, w których kuchnia wegetariańska czy wegańska nie jest powszechna – mieć pewność i kontrolę na tym, co z czym w kuchni miało kontakt. Co więcej, często spotykam się z niezrozumieniem terminu „wegański” czy nonszalanckim podejściem do przygotowywania dań bezmięsnych, zwłaszcza na Dalekim Wschodzie, gdzie gros dań powstaje na gorącym woku – na przykład pad thai czy tajskie curry może być bez problemu przygotowane bez mięsa, ale kucharzowi – zwłaszcza w garkuchni – rzadko przyjdzie do głowy, że sos rybny lub malutkie suszone krewetki, które dodaje się do dania, nie są wegańskie. Podobnie sprawa ma się z glutenem, orzechami czy nabiałem – jednym słowem w podróży trzeba wykazywać się zasadą ograniczonego zaufania.

Są natomiast miejsca, które wyprzedzają okoliczne standardy: na Bali znajdziemy mnóstwo świetnych, wegańskich restauracji; w Bangkoku znam przynajmniej kilkanaście rewelacyjnych knajp, w których można zjeść między innymi tradycyjne tajskie dania, ale właśnie wegańskie; przy wielu buddyjskich klasztorach – w Tajlandii czy Korei Południowej – znajdziemy miejsca serwujące kuchnię bezmięsną. Tak więc da się, ale jest trochę trudniej.

GFW: Podczas jedzenia poznajesz lokalsów? Są przez to bardziej otwarci?

FT/GŚ: Pewnie! Staram się jak tylko mogę zaatakować z talerzem jakiegoś lokalsa (śmiech). A tak na poważnie: dzięki mojej ekspertyzie i przewodnikach, które piszę od lat, udało mi się nawiązać mnóstwo świetnych kontaktów, które potem pączkują. Poznanie tajskiego szefa kuchni doprowadziło mnie do jego znajomej, również kucharki, która jest właścicielką szkoły gotowania, z którą się teraz przyjaźnię i która zawsze – gdy jestem w Bangkoku – zabiera mnie do swoich ulubionych knajp na dania, których pomimo ponad 10 lat podróżowania do Tajlandii wciąż nie znam. Często z resztą jestem w tych miejscach jedynym nie-Tajem! Podczas obiadu na Maderze poznałem na przykład właściciela restauracji, który umówił mnie na spotkanie z dyrektorem fabryki słodyczy, najstarszej na Maderze. A zjedzenie wspólnego lunchu z Peruwiańczykiem w Cusco zaprowadziło mnie na jego urodzinowy obiad, z dala od turystycznego centrum, gdzie serwowano pieczoną świnkę morską i dużo pisco (śmiech). Tak więc tak, jedzenie pomaga nawiązać świetne znajomości i to przy jedzeniu można pogadać na naprawdę ciekawe tematy i poznać odwiedzany kraj oczami jego mieszkańca. To jest naprawdę bezcenne.

GFW: Początkującemu podróżnikowi, który chce podróżować szlakiem smaku – gdzie radziłbyś się wybrać?

FT/GŚ: Do miejsc, po których podróżuje się wygodnie i łatwo – bliżej: po Europie, dalej: po krajach Azji Południowo-Wschodniej, po których łatwo i względnie bezpiecznie jest się poruszać, a korzystanie z transportu lądowego – nawet międzynarodowego – nie sprawia problemów. No i na pewno polecam pomieszkać w hostelach, bo to tam można nawiązać fajne znajomości na czas podróży i długo po niej.

 

 

GFW: Kochasz jedzenie z dalekich stron, ale szlakiem podlaskich przysmaków też się lubisz przejść, prawda?

FT/GŚ: Hahahah, oj zdecydowanie! Jest wielkim lokalnym patriotą i promowanie mojego rodzinnego Podlasia jest dla mnie wielką frajdą. Jestem już z resztą z nim kojarzony, więc dostaję mnóstwo pytań o to, co i gdzie warto na Podlasiu zjeść – to bardzo miłe i satysfakcjonujące! Znam wielu podlaskich restauratorów, właścicieli manufaktur, piekarzy czy cukierników i serce mi rośnie, gdy widzę, jak kochają swoją pracę, nasz region i karmienie odwiedzających nas ludzi. Czy są to dania tradycyjne, czy bardziej nowoczesne, czy też kawa wypalana na Podlasiu albo nasze pyszne nalewki, wypieki czy przetwory, kulinarnie Podlasie bardzo da się lubić. Ba, poczucie mięty do Podlasia to tylko kwestia czasu!

GFW: Czego nauczyło cię jedzenie? Oczywiście w połączeniu z podróżami.

FT/GŚ: Z jednej strony otwartości – na nowe doświadczenia, na nowe smaki, na przeżycia, które mogą nam się wydawać dziwne czy wręcz nieprzyjemne, ale które często są integralną częścią odwiedzanej przez nas kultury. Wszędzie na świecie jedzenie ma swoją symbolikę, więc gdy siadamy przy stole na drugim końcu świata i próbujemy tradycyjnych dań w towarzystwie lokalsów, zagłębiamy się w ich świat. Z drugiej strony cały czas pokazuje mi, że wszyscy – niezależnie od zakątka globu, z którego pochodzimy – jesteśmy podobni i marzymy o smacznym posiłku, w przyjemnej atmosferze, z uśmiechniętą, przyjacielską twarzą po drugiej stronie stołu – niezależnie czy jest to miseczka pho, talerz pierogów czy porcja ceviche.

GFW: Dzięki za rozmowę. Apetyt na podróże rośnie!

Wciąż Głodny Świata Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Filip Turowski | Głodny Świata

Europejczyk i Podlasianin. Z zawodu psycholog-marketingowiec. Rzucił pracę i wyruszył z plecakiem w roczną podróż dookoła świata. Odwiedził 58 krajów. Wychowywał się na babce ziemniaczanej, ale w swoim życiu próbował też smażonych tarantul, kawy z węglem, świnki morskiej, steku z krokodyla czy ruszających się ośmiornic. Jest twórcą projektu FOODKRYWCY, w ramach którego projektuje i pilotuje podróże kulinarne do różnych zakątków świata. Smakami z podróży dzieli się podczas warsztatów kulinarnych i spotkań podróżniczych. Większą część roku spędza w podróży, a w wolnym czasie eksploruje Polskę i rodzinne Podlasie.