
Tajski nokaut
Tajski boks boli. Dosłownie. Oni trenują do upadłego, walczą, nie odpuszczają. Marcin Gabruk postanowił to sprawdzić, by jak sam mówi: ?Przez wizjer aparatu podejrzeć te mordercze treningi i przygotowania, i zobaczyć takie ?zwyczajne życie? szkoły tajskiego boksu.?
To, co zobaczył przeszło jego oczekiwania. Udał się do szkoły muay thai na wyspie Koh Phangan. Trafił na niewielką salę ćwiczeń, całkiem niepozorną. Jednak sami zawodnicy, silni Tarczycy, nie odpuszczają i trzymają niewiarygodną formę. Marcin robił im zdjęcia, ale zdołał się zmęczyć od samego patrzenia:
Poranny 10km bieg po dżungli lub plaży, potem 15 minut skakanki, rozgrzewka i rozciąganie. Następnie intensywny trening na workach, gruszkach, oponach, ćwiczenia z trenerem i sparingi na końcu. W ramach odpoczynku po skakance z reguły proponuje się kilkadziesiąt pompek. Dla Tajów takie treningi nie są żadnym problemem ?opowiada w relacji na swojej stronie.
Treningi trwają cały dzień. Sesje poranne i popołudniowe są obowiązkowe. W przerwie, dla odmiany, także można nieco potrenować. Sami zawodnicy, przybywając na późniejszy trening, mają czas, aby pożartować i bratać się. Integracja też jest potrzebna.
Tajski boks w Tajlandii? Zajęcia tańsze niż w Polsce, a wrażenia ? bezcenne i niezapomniane. Jak przyznaje Marcin:
Oglądałem treningi z rozdziawioną paszczą i gdyby nie to, że w tym momencie trening skakankowy dla mnie skończyłby się chyba zawałem, to na bank bym się zdecydował.
Ekipa GFW także nabrała ochoty na taki trening. Choć z kondycją bywa różnie.
Fot. Marcin Gabruk, kusiewbusie.pl