
Słowo broni się samo | RECENZJA
Kiedy spotkałam ich po raz pierwszy, zdziwiłam się. Młodzi i piękni, chyba tak mogę powiedzieć o Mai Hawranek i Szymonie Opryszku (Intoamericas.com). Spodziewałam się? `włóczykijów`, z podróżniczym obłędem w oczach. Jeżeli zawód rasowego dziennikarza zanika, oni są ostatnim dowodem na to, że można pisać, walczyć o pisanie i jechać daleko właśnie po to, by znaleźć historię. Na przykład do Ameryki Łacińskiej.
Reportaże ? wciąż ciekawią, wciąż chcemy je czytać. Tylko w dobie krótkiej i zwięzłej informacji coraz ciężej przebić się słowem, nawet jeżeli jest doskonałe. Kluczem pozostaje więc historia. Podążanie za ludźmi, miejscami, za emocją. Przezwyciężenie własnych lęków, strachu przed nieznanym. I co najważniejsze: przełamanie własnych uprzedzeń przed tym, by pytać.
Chyba to wydaje mi się najtrudniejsze. Wedrzeć się w czyjś świat i powiedzieć: chcę cię poznać po to, aby pokazać światu twoją historię. Ty jesteś tak ciekawy, że chcę o tobie napisać. Porusza mnie to, co robisz i kim jesteś.
Druga strona może różnie zareagować. Ale im się udaje przekonać do siebie całą galerię postaci. Ich pytania nie pozostały bez odpowiedzi. U kogo zagościli w trakcie podróży?
U boliwijskich mennonitów, którzy z wyboru obywają się bez prądu i innych zdobyczy cywilizacji. U Kolumbijczyków, którzy tłoczą się na najgęściej zaludnionej wyspie świata. U ostatniego lodziarza w Ekwadorze, którego ojciec wypowiedział wojnę lodówkom. U nielegalnych górników, którzy szukają nadziei w błotach tropikalnych lasów. /źródło: intoamericas.com/
Jednak tak, jak historia może krążyć niezauważona, tak kiepskie słowo może zepsuć nawet najciekawsze opowieści z Ameryki Łacińskiej. A właśnie piórem ? ostrym jak brzytwa ? wyróżniają się Maja i Szymon. Ich książka ?Tańczymy już tylko w Zaduszki? to wielki popis warsztatu, który dogania wielkich mistrzów reportażu. Po prostu.
Pojechali, znaleźli, przeżyli. Usiedli i wydobyli z głowy i serc to, czego doświadczyli. Już pierwszy akapit książki zatrzymuje na chwilę czas.
Zło wyszło z miasta Angostura. Było w korze zatrutych drzew, złym spojrzeniu, przekleństwie czarownika, uroku rzuconym przez zdradzane kobiety.
Tak, w tej prozie, trudnej do stworzenia, bo żywej i plastycznej, czai się duch podróży. Ten zapach Ameryki Łacińskiej, która nie jest ?zwiedzana? ani nawet ?podziwiana?, ale? otwierana na nowo. Zupełnie, jakby dwójka reporterów wyważała dawno zabite gwoździami drzwi i otwierała ukryte w podłodze klapy. To zdzieranie desek i odsłanianie kolorytu Kolumbii, Meksyku, Peru czy Boliwii wydaje się tak niezwykłe, że niemalże? fikcyjne.
Ale nie. To opowieści tak prawdziwe, jak to, że podróż jest najpiękniejszym pomysłem na zbieranie dziennikarskiego materiału.
Mogłabym cichutko siadać blisko nich i słuchać. Lub przeczytać ? na blogu od dawna, jednak? zapach książki, tętniącej życiem od słów, niezmiennie mnie odurza.
Co mnie uwodzi? Na pewno opowieści. Mennonici, żyjący w swojej własnej rzeczywistości, wciąż siedzą mi w głowie. Lodziarz, który walczy o swój byt? Historie z Wenezueli, Paragwaju, Boliwii, Kolumbii?
Podoba mi się, że książka nie ma zdjęć. Nie są potrzebne. Liczy się tylko narracja ? z reporterskim pazurem, zacięciem i? oddaniem względem bohaterów. Słowa odmalowują rzeczywistość tak sugestywnie, że o wiele lepiej śledzić te wizje we własnej głowie.
Podoba mi się również stara, porządna, rzetelna bibliografia. Kto dzisiaj pamięta o źródłach? Ci, którzy znają się na swojej robocie.
Jeszcze dzisiaj na naszym facebooku ogłosimy konkurs, w którym będziecie mogli wygrać książkę Mai i Szymona!