
Rodzina w podróży
Mądrzy rodzice piszą tak: „Wspólne podróżowanie to przede wszystkim wspólny jakościowy czas, okazja do lepszego poznania, przegadania wielu godzin bez pośpiechu, bez gonienia za rzeczami, które w codziennej bieganinie wydają się nam czasem ważniejsze niż uczucia i relacje” Właśnie to przyświeca nam, gdy myślimy o #goforkids [zapisz się]! Poznajcie rodzinę, która myśli tak, jak my 🙂
GFW: Podróżujecie z dziećmi od dawna. Zamienilibyście to na coś innego?
Five Star Tent: Podróżujemy blisko i daleko od kiedy nasz synek miał kilka tygodni. Nawet jeżeli początkowo były to tylko długie spacery po Warszawie z małym śpiochem przytulonym do nas w chuście. Wiktor od urodzenia uczestniczył w naszym życiu, nie staraliśmy się tak bardzo tego życia zmieniać tylko dlatego, że pojawił się w nim nowy mały członek naszej rodziny. Tam gdzie było to możliwe, towarzyszył nam. Pierwszą wspólną podróż samolotem do Hiszpanii odbyliśmy kiedy nasz synek skończył 4 miesiące i było to bardzo łagodne wprowadzenie do tematu podróżowania z dziećmi. Spał, jadł, grzał się w słońcu i uśmiechał szczęśliwy (a i my w zasadzie robiliśmy to samo).
Nasza dziewięciomiesięczna podróż po świecie nie była już taka beztroska, bo oprócz przeważających chwil pięknych i radosnych, były chwile bardzo trudne. Nerwy, zła pogoda, brak Internetu (a tak!), liczne ?kryzysy? kilkulatka kiedy to potrafił na przykład ze złości ? demonstracyjnie i dramatycznie ? zedrzeć z siebie koszulę na środku skrzyżowania i piszczeć jak dziki ze złości. To był czas kiedy dużo się o sobie uczyliśmy, o sobie i o świecie. Z perspektywy czasu widzę jak te trudne chwile umożliwiały nam uczenie Wiktora jak radzić sobie w stresie, zmianach, w konfrontacji z nieznanym. Jak było kiepsko to czasem marzyliśmy o tym żeby podróż zamienić na codzienność, gdzie jest przedszkole i opieka Dziadków, ale tylko czasem 🙂
GFW: Co daje wam wspólne podróżowanie? Inaczej odbieracie zwiedzane miejsca?
Five Star Tent: Zdecydowanie inaczej odbieramy podróżowanie. Oglądamy świat oczyma naszego synka, wolniej, bardziej dokładnie przyglądając się kamykom, listkom, szeregując patyki od największego do najmniejszego, ścigając jaszczurki zamiast zgłębiać tajniki techniki nakładania złotych ornamentów na figury bóstw w świątyniach.
Zwalniamy tempo i zastępujemy zorganizowane zwiedzanie ciekawością świata na bieżąco, podziw i uznanie nieskrępowaną radością na widok rzeczy nie najpiękniejszych czy najbardziej wyjątkowych z punktu widzenia dorosłego. Wspólne podróżowanie to przede wszystkim wspólny jakościowy czas, okazja do lepszego poznania, przegadania wielu godzin bez pośpiechu, bez gonienia za rzeczami, które w codziennej bieganinie wydają się nam czasem ważniejsze niż uczucia i relacje.
GFW: A jak sprawa z odżywianiem dzieci podczas wyprawy?
Five Star Tent: Jak Wiktor był malutki to było zupełnie łatwo, bo liczył się tylko dostęp do spokojnego miejsca gdzie mogłabym nakarmić go piersią. Ale i później jedzenie nie było problemem, bo Wiktor jest bardzo otwarty na nowe smaki, zgodnie z zasadą ?spróbuj, a jak ci nie zasmakuje, to możesz wypluć?. Więc próbował prawie wszystkiego co jedliśmy i my. W Kambodży zajadał się ośmiorniczkami i kalmarami z grilla, w Tajlandii pierożkami i pad thaiem, w Malezji słodkimi naanami. Owoce morza i jajka zawsze się sprawdzały i były chyba w każdym kraju, który odwiedzaliśmy, więc nie był to problem. Co ciekawe, pomimo dostępności najwspanialszych owoców, Wiktor nawet na końcu świata pożądał tylko jabłek, co niestety oznaczało, że musieliśmy płacić za nie więcej niż na np. mango.
Nigdzie się nie zatruliśmy, nie bolał nas brzuch i na pewno nie chodziliśmy głodni 🙂
GFW: Jakie miejsca odwiedziliście wspólnie i które okazało się największym wyzwaniem??
Five Star Tent: Wspólnie odwiedziliśmy m.in. parki narodowe w Stanach, Ekwador, sporą część Chile, Nową Zelandię, wybrzeże Australii, tętniące Phnom Penh, zaskakujące wybrzeże Kambodży, Tajlandię, Malezję, dzikie lasy Borneo i wiele innych miejsc. Najfajniej było chodzić, wchodzić i wędrować. Chociaż sami w to początkowo nie wierzyliśmy, nasz wtedy niespełna czteroletni synek potrafił przejść nawet 10 kilometrów na własnych nóżkach po terenach czasem mocno górzystych. Wystarczył mu duży patyk do podpierania się i nasze opowieści na drogę.
Największym wyzwaniem były zawsze miasta, bo zwiedzanie ich z dzieckiem nie jest łatwe. Naszego synka nie kręcą zabytki, muzea, a miejski zamęt, ruch samochodowy dostarczają za dużo bodźców. Początkowo, w każdym prawie mieście lądowaliśmy w końcu albo w muzeum techniki, albo w oceanarium ? a te w każdym miejscu są dość do siebie podobne. No więc po trzech razach już nikomu się tam iść nie chciało.
Szczęśliwie każde miasto ma swoją specyfikę i pewne ?smaczki? – i tak np. w Bangkoku spędziliśmy cały cudowny dzień na pchlim targu pod Pałacem Królewskim zamiast zwiedzać ten Pałac w ogromnym upale z tłumem turystów. Wiktor kupił kilka używanych figurek od tajskiego kolegi i był z tego powodu bardzo szczęśliwy przez wiele dni. To było właśnie kluczem do zadowolenia całej rodziny z podróżowania ? nie zmuszanie się do niczego, spontaniczne czasem zmienianie planów i dopasowywanie ich tak żeby uwzględniały potrzeby i wymarzony sposób spędzania czasu przez każdego z nas.
Więcej o naszych podróżach i nie tylko na www.fivestartent.wordpress.com
Ewa, Arek i Wiktor Suszek