
Raj zagrożony
Filipińska wyspa, uważana za jedną z najpiękniejszych na Ziemi, przyciąga tłumy turystów ze wszystkich stron świata. Ale za pół roku może zostać zamknięta i to na długo.
Boracay to jedna z tych bajkowych wysp tropikalnych, o jakich marzymy marznąc albo moknąc w Polsce. Jej plaże uważane są za najlepsze nie tylko na Filipinach, ale i w całej Azji. Panują tu wspaniałe warunki zarówno do opalania się i kąpieli w ciepłym morzu, jak ido nurkowania, windsurfingu i innych sportów wodnych.
Nie może więc zaskakiwać, że ten niewielki, długi na siedem kilometrów kawałek lądu, posiada rozbudowaną infrastrukturę turystyczną, nieustannie pełną gości. Rodzi to szereg problemów, cierpi przede wszystkim środowisko naturalne. Ostatnio głośno zrobiło się na Filipinach o tym, że hotele Boracay korzystają z nielegalnej kanalizacji, która niefiltrowane nieczystości wyrzuca wprost do lazurowego morza!
Do akcji wkroczył znany z radykalnych metod Rodrigo Duterte, prezydent Filipin. Postawił ultimatum: w pół roku na Boracay ma być zrobiony porządek i przywrócony właściwy stan środowiska albo wyspa zostanie zamknięta dla turystów przynajmniej na kilka lat. Tylko czy pół roku wystarczy?