
Queensland: uwaga na krokoldyle
Pierwsza noc przebiegła bez najmniejszych problemów. Najlepsze miejsce! Niepowtarzalne i cudowne. Następne już nie były takie fajne. Piasek taki sam, droga asfaltowa obok równie twarda, samochód ten sam, a jednak… I sen i zdjęcia najlepsze.
Ze względu na mój wygląd, zapach czy wymiętą koszulkę, już trzeciej nocy udzielałem rad i informowałem nowicjuszy o zasadach panujących w przydrożnej zatoczce. To już nie była jakaś zatoczka ? to była moja zatoczka. Czułem się panem sytuacji i wszystkowiedzącym człowiekiem z buszu. Na pytanie: ?Jakie zasady panują, jeśli chodzi o nocleg?? – moją nienaganną `australiczykowizną` odpowiadałem ? ?No rules?, i wszystko stawało się jasne.
Poranek, jak mogłem się tego spodziewać, był piękny. Plan dnia zakładał przejazd do Cape Tribulation i okolicznych lasów deszczowych, których w północno-wschodniej Australii jest nadzwyczaj sporo. Więc ? szybkie zakupy i można ruszać w drogę. Kilogram bananów za $3.50, ser żółty za $3, szynka ze świni za $4.20, musztarda za $2.70 i kilka butelek piwa (kupione w specjalnym sklepie, gdyż piwa w Australii tak ot kupić nie można).
Droga na północ prowadziła obok przecudownych plaż ? na zmianę ? kamienistych i piaszczystych. Choć powinienem na miejsce dojechać najpóźniej w ciągu 90 minut, zabrało mi to ponad 4 godziny, nie przepuszczając żadnej plaży na trasie. Jeszcze wizyta u George?a, który organizuje wyprawy, pokazując ludziom krokodyle, i już miałem dotrzeć do Daintree National Park?
Miałem przeczucie, że nie będę miał już ochoty na to widowisko. Zapewnienia pani zza kasy jednak wygrały. Łagodnym, choć stanowczym, głosem powiedziała, że jeśli nie jestem przekonany, to jej pies mnie przekona. Leżący obok amstaff podniósł głowę i otworzył pysk pokazując wszystkie zęby. Taki argument to ja rozumiem! Pieniądze położyłem na blacie i zapewniłem, że przyjadę na pewno. Pani widocznie okazała być się zadowolona, bo uśmiechnęła się do mnie i klasnęła w ręce. Amstaff podniósł się na cztery nogi, a mi w ciągu sekundy całe życie przeleciało przed oczami. Odwróciłem głowę z błagalnym spojrzeniem w stronę kasjerki, która wyszeptała tylko ?Say: dance?. Kiedy powtórzyłem, czworonóg zaczął kręcić się w kółko przeplatając swój kapitalny taniec z czołganiem się po podłodze. W życiu nie czułem się tak głupio.
Przed wjazdem na prom znaki informowały mnie o możliwości zjedzenia krokodyla przez człowieka lub odwrotnie.
Dżungla nie jest moim ulubionym miejscem. Bliższa jest mi pustynia ? człowiek ogarnia wzrokiem wszystko w promieniu setek metrów i właściwie to, co może nas zaskoczyć czai się jedynie pod piaskiem. Tu ? las żyje. Właściwie na każdym drzewie coś się porusza, chociaż niczego nie widać.
Czułem się inwigilowany. Nie wiem, czy menu na wieczór było ułożone ze mną jako daniem głównym, ale wrażenie jakby coś łaziło po mnie było obrzydliwe. Wyglądałem jak typowy mieszczuch, bez sensu machający rękami na prawo i lewo. Oryginalnie to pewnie wyglądało ? odganianie, drapanie się… Swędziały nogi, plecy i ręce. Wszystko swędziało! Nie zmienia to jednak faktu, że lasy były obłędnie piękne. Czasem ubita już przez turystów i wędrowców droga prowadziła na plażę.
?Taki widok to ja rozumiem? – pomyślałem, choć to bardziej ciekawość. Coś ruszało się w krzakach. Dużo było tu papug i ptaków przypominających dinozaury ? ze względu na ich kolorowy róg na czole. To nie było jednak ptactwo. Kiedy po chwili zobaczyłem ogromny pysk ? już wiedziałem, z czego będzie kolacja. Myślę, że biegłem szybciej niż sam Usain Bolt. Jeśli popracowałbym nad sobą i odpowiednią motywacją, mógłbym z pewnością jechać na olimpiadę z dużymi szansami na medal! Właściwie nie wiem, czy miałem dużą przewagę nad bestią, ale ludzi, którzy na słowo ?crocodile? zaczęli biec obok mnie, mijałem jak tyczki. Zaliczyłem jeszcze małą przewrotkę, której oznaki mam do teraz, ale biec nie przestałem. I tak zgrabny sprint turystów po lesie deszczowym zakończył się wynikiem 1:0 dla ludzi. Zatrzymaliśmy się, a ja zobaczyłem jak szybko zmotywowałem do wysiłku fizycznego grupę czterech turystów. Sapaliśmy i śmialiśmy się z siebie. Gość obok dostał chyba mikrozawał. ?To był już drugi bieg dzisiejszego dnia? ? wyszeptał. Rozbawił mnie tym do łez. Krokodyl stał tuż przy drodze w odległości 50 metrów od nas, patrząc się w naszą stronę, jakby czekał, abyśmy się zlitowali i sami położyli na ziemi. Nic z tego.
Miałem ochotę na kąpiel, ale jak sobie wyobraziłem, że może i nie będzie krokodyli, ale będzie multum meduz, które w okresie lata pływają w wodzie, to mi przeszło. Po pięciu godzinach biegania i chodzenia po lesie ? miałem dosyć. W drodze powrotnej był czas na pyszne lody z tropikalnej fabryki. Trzy rodzaje serwowane w kubeczku za $6 smakowały wybornie. Były one z ananasa, jackfruita i czegoś tam jeszcze, równie egzotycznego. Niebo w gębie.
Przypomniałem sobie również, że miałem zameldować się u ?krokodyli?. Dopiero teraz zrozumiałem, po co wpłacało się pieniądze wcześniej. Nie pozostało nic innego, jak wrócić do tańczącego amstaffa. Odbyłem wycieczkę, podczas której widziałem krokodyle. I żyję. Po ostatnich przeżyciach, wycieczka nie zrobiła jednak na mnie wrażenia. Polecam zdecydowanie chodzenie po dżungli zamiast brania udziału w komercyjnych wyprawach łódką czy oglądanie przez lornetkę.