
Prawdziwy kosmos
Adam Jesionkiewicz sprawił, że kosmos jest bliżej nas. I to dosłownie. Od 2003 intensywnie pracuje nad tym, aby Polacy mieli większą świadomość, jak fascynujące i ważne jest to, co dzieje się poza zasięgiem naszego wzroku. Niedawno zrobił zdjęcie, które zmieniło wiele. Dlaczego? Przeczytajcie!
GFW: Znamy wiele różnych marzeń, zwłaszcza związanych z fotografią, ale kosmos? To wyższa szkoła jazdy. Od czego się zaczęło?
AJ: Mówiąc zupełnie szczerze – nie mam pojęcia. Astronomią i kosmosem interesuję się praktycznie od zawsze. Od kiedy pamiętam, zawsze uwielbiałem kłaść się nocą na kocu i dosłownie odpływać w obliczu porażającego majestatu kosmosu. Ten obraz głęboko utkwił w wyobraźni i wyświetla się do dzisiaj – zresztą, sądzę, że nie tylko mnie. Uważam, że tak jak ogień, tak samo obraz gwiazd mamy ewolucyjnie utrwalony w naszym DNA. To jest coś, co stanowiło dla naszych przodków jeden z najważniejszych czynników inspirujących ich do odkrywania samych siebie poprzez naukę, filozofię, poezję, czy wiele innych dziedzin.
- The Creation of the Cosmos (Stworzenie Kosmosu)
- The Pacman Nebula (Mgławica Pacman)
- The Great Eruption In the Constellation of Carina (Wielka Erupcja w Gwiazdozbiorze Kila)
Na poważnie astronomią zająłem się w okolicach 2003 roku. Akurat sprzedałem jeden z moich biznesów i miałem trochę wolnego czasu. Przeznaczyłem go na zgłębianie wiedzy dotyczącej obserwacji kosmosu, co bezpośrednio doprowadziło mnie później do fotografii. W polskim internecie bardzo trudno było znaleźć sensowne informacje, poza małymi forami nic innego nie było. Założyłem więc własny portal społecznościowy, który istnieje do dzisiaj pod nazwą Astropolis.pl – skupia podobnych do mnie szaleńców, którzy zarywają noce, nierzadko w mrozie, żeby zrobić zdjęcia, albo dokonać jakiś obserwacji o wartości naukowej. Swoją drogą – chwilę temu stuknęło nam 15 lat. Jak na internet to szmat czasu.
GFW: Jaki sprzęt i jakie umiejętności są potrzebne, by robić TAKIE zdjęcia?
AJ: Sprzęt to bardzo drażliwa kwestia w przypadku astrofotografii. Niestety, nie da się jej uprawiać bez niego i prawdę mówiąc – jest cholernie drogi. Dobrą informacją jest to, że z każdym rokiem te nakłady maleją, głównie dzięki małym chińskim firmom, które są w stanie produkować sprzęt konkurujący z amerykańskim za 1/10 ceny. Kiedyś na sprzęt potrzebny do wykonania takich zdjęć jak moje trzeba było przeznaczyć kilkaset tysięcy złotych. Dzisiaj można je zrobić zestawem za kilkanaście, dwadzieścia tysięcy. Nadal dużo, ale to jest budżet podobny do średnio zaawansowanego amatora fotografii, który ma dobrą lustrzankę i kilka obiektywów. Warto odnotować fakt, że istnieje też dosyć duża gałąź astrofotografii, tzw. astrofotografia krajobrazowa, do które nie potrzeba nic więcej poza standardowym aparatem i statywem.
Wyświetl ten post na Instagramie.
W astrofotografii samo zarejestrowanie fotonów to dopiero początek pracy. Zdjęcie trzeba potem „wywołać”, czyli obrobić cyfrowo, żeby wyłuskać z niego informację, która leży gdzieś na granicy szumu. Na tym polega to wyzwanie i stanowi ogromną trudność i barierę dla nowych fotografów. Niestety oprogramowanie do tego typu pracy jest dosyć amatorskie, przez co proces nauki jest czasochłonny. Ja mam to szczęście, że przez większą część życia byłem grafikiem komputerowym, więc ta część edukacyjnej ścieżki mi po prostu odpadła. Mogłem skupić się na kosmosie.
GFW: Dlaczego na swoje najlepsze zdjęcie musiałeś czekać aż 15 lat? To był przypadek, że powstało, czy raczej długie, żmudne oczekiwanie? Przecież musiałeś pojechać w naprawdę odległe miejsce, aby się udało!
AJ: Czy najlepsze? To zawsze jest subiektywne. To co się ostatnio zmieniło w mojej astrofotografii to jej cel. Wcześniej zdjęcia robiłem do szuflady (na dysk) – jak większość mojego środowiska – a dzisiaj zdjęciem jest dopiero fine-art’owy wydruk. To bardzo zmienia perspektywę, także w kwestii technicznych wymagań. Monitor zniesie wiele niedociągnięć, zaś 1 metrowy wydruk najwyższej jakości obnaży wszystko. Z tej perspektywy faktycznie można uznać, że moje ostatnie zdjęcia są na pewno najlepszej jakości, bo wykonane zostały z myślą o wielkoformatowych odbitkach na ścianę, czy do galerii, gdzie mają przetrwać setki lat (media, które używam mają takie gwarancje).
Wyświetl ten post na Instagramie.
Wypada też zauważyć, że moja ostatnia kolekcja powstała w RPA, a więc w rewelacyjnych warunkach (brak cywilizacyjnego zaświetlenia, niska wilgotność, 1500 mnpm) i przy widoczności najbardziej spektakularnych obiektów na niebie, które z północnej półkuli nie są w ogóle możliwe do obserwacji.
The Creation of the Cosmos (Stworzenie Kosmosu) uznaję za najciekawsze ze względu na inspirujące konotacje wizualne. Wiele osób widzi w moim zdjęciu kształty nawiązujące do legendarnego dzieła Michała Anioła – Stworzenie Adama, które można podziwiać w Kaplicy Sykstyńskiej. Daleki jestem od porównywania wartości tych dwóch obrazów, bo to trochę jak z doszukiwaniem się w losowych chmurach rozpoznawalnych kształtów. Nie mniej, uważam, że nadaje to abstrakcyjnemu zdjęciu obiektu kosmicznego bardzo fajny kontekst i zachęca do zastanowienia się nad tym, co tam widać.
GFW: Co właściwie widzimy na tym zdjęciu? Dlaczego tak bardzo cię porusza?
AJ: I to jest bardzo ważne pytanie – być może najważniejsze. Bardzo mi zależy, żeby w zdjęciach kosmosu szukać nie tylko kolorowych abstrakcyjnych plam, które mogą uatrakcyjnić nam salon, ale także wiedzy. Uważam, że każde zdjęcie kosmosu kryje jakąś tajemnicę. Proszę zwrócić uwagę na białe kropki – to przecież gwiazdy, czyli takie nasze Słońca. Ile ich widać na tym zdjęciu? Tysiące? Potencjalnie wiele z nich ma swoje układy planetarne i gdzieś tam krąży bardzo wiele planet podobnych do naszej Ziemi. Pomiędzy tymi słońcami widać bardzo agresywne i pierwotne procesy formowania się nowych gwiazd – widać je tutaj w postaci mgławicy, która odbija ich światło. Niewyobrażalne siły i promieniowanie rozwiewają ten molekularny międzygwiezdny pył tworząc prawdziwie dramatyczną scenę. To matecznik rodzący nowe gwiazdy. Skala tego kosmicznego wydarzenia jest trudna do ogarnięcia ludzkim umysłem. Nasz cały Układ Słoneczny zmieściłby się pewnie na 1 pikselu.
Czy taki wstęp nie zachęca do poczytania o tym, jak formują się nowe gwiazdy i jakie za tym stoją procesy? A może ktoś zacznie zastanawiać się, jakie istnieją szanse na to, że gdzieś tam dookoła tych białych kopek, krąży planeta na której istnieje życie? Można tu zdawać wiele pytań o znaczeniu fundamentalnym, prowadzących do zainteresowania się nauką. To jest jeden z tych celów, które stoją za moją astrofotografią. Chciałbym inspirować ludzi do zadawania takich pytań i szukania na nie odpowiedzi.
GFW: A przy tej okazji – jak ci się podobał klimat RPA? Miałeś czas i siły, by podziwiać coś poza niebem?
AJ: Nie nazwałbym tego wyjazdu turystycznym. Dosyć napięty grafik, do tego praca astrofotografa to zajęcie typowo nocne, a więc w dzień trzeba odsypiać. Wyjazdy typowo fotograficzne określiłbym mianem odosobnienia. Brzmi to pewnie strasznie, ale trzeba przyznać, że ma to swoje zalety. Pozwala się wyciszyć, znaleźć wiele czasu na myślenie.
Mimo to, nie da się nie dostrzec piękna tego regionu świata. Żeby dotrzeć do odległej od cywilizacji farmy, na której razem z moim kolegą robiliśmy zdjęcia kosmosu, musieliśmy spędzić w samochodzie kilkanaście godzin. Krajobrazy RPA są wspaniałe i pozostawiają mocne wspomnienia.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Szczególnie niezwykle wyraźnie pamiętam uskok-wąwóz, przy którym znajduje się nasza farma. Robi nie mniejsze wrażenie niż np. Wielki Kanion (choć jego geneza jest zupełnie inna). Jest granicą prowincji Northern Cape, która powierzchnią jest większa od Niemiec. Odległości między miasteczkami czy wioskami, są ogromne. Między innymi dlatego jest tak dobrym miejscem do uprawiania astronomii i astrofotografii. Brak ludzkich osad oznacza, że praktycznie nie istnieje problem zaświetlenia nieba, który w cywilizowanych miejscach całkowicie zabija sens tej dyscypliny. Do tego nasza farma położona jest na płaskowyżu, na wysokości 1500 mnpm, czyli mamy znacznie mniej atmosfery nad głowami, co przekłada się na jakość zdjęć. Atmosfera generalnie jest bardzo niestabilna i fotografowanie przez nią przypomina robienie zdjęć dna basenu. Dlatego tak ważna jest wysokość, z jakiej fotografujemy niebo.
Atrakcji w takim miejscu świata jest bardzo wiele. Na pewno w czasie kolejnej wizyty, którą planuję na marzec, chciałbym dołożyć więcej eksploracji terenu. Idealnie byłoby wyjechać na miesiąc – 2 tygodnie fotografować w czasie, kiedy nie ma blasku Księżyca (on też niestety bardzo przeszkadza), i następne 2 tygodnie mocnej afrykańskiej przygody. Nie będzie łatwo wyrwać się na tak długi okres, ale zobaczymy.
GFW: Jakie jest twoje największe marzenie teraz, kiedy tak wiele się zadziało?
AJ: Po uruchomieniu projektu Astrography.com bardzo chciałbym go rozwinąć do większej skali, co zwiększy zasięg oddziaływania zdjęć kosmosu na więcej ludzi. Dzisiaj oferuję tam głównie swoje zdjęcia, ale w przyszłości oferta powiększy się także o innych uznanych astrofotografów z całego świata. Marzy mi się, żeby Astrography za kilka lat było centralnym miejscem, gdzie udajesz się po najwyższej jakości sztukę inspirowaną kosmosem.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Chodzi mi po głowie przeniesienie obserwatorium astronomicznego spod Warszawy gdzieś w ciemne miejsce. Może RPA, może Chile, kto wie. Wtedy mógłbym wykonać kolejnych krok w popularyzacji astronomii i nauki – udostępniać przez internet swoje obserwatorium dzieciakom w szkołach w ramach jakiegoś dedykowanego projektu edukacyjnego. Widzę w tym wielką moc i ogromny potencjał inspirowania kosmosem. Chile to ponad 300 pogodnych nocy w roku. W Polsce to nie miało sensu, ale tam? Kto wie – może jakimś cudem uda się zebrać środki potrzebne na budowę takiej inicjatywy?