
Podróże w stylu slow to nie zawsze głęboka woda
Aga i KK, autorzy bloga A matter of taste, przez 15 miesięcy byli w drodze, około miesiąca mieszkali w jednym dużym mieście. Teraz dopadł ich „lockdown”. Jak sobie radzą? I co mogą powiedzieć o podróżach w stylu slow?
GFW: Czy ludzie dzisiaj wiedzą już, jak podróżować slow? Obserwujecie taki trend?
Aga Kozmic: Tak, coraz więcej ludzi podróżuje w stylu slow i myślę, że zwłaszcza teraz, w tej nowej wirusowej rzeczywistości, takie powolne i niekoniecznie dalekie podróże będą bardziej popularne. Ja jestem za, moim zdaniem jest to przyjemniejsze forma spędzania czasu niż pędzenie od atrakcji do atrakcji. Takie odhaczanie miejsc nie ma za wiele sensu.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Podróżując powoli można więcej się nauczyć, poobserować i naprawdę wypocząć. Chyba każdy z nas był na takich intensywnych wakacjach, po których potrzebował urlopu po urlopie. A po co się śpieszyć?
GFW: Podróż wydaje się być waszym sensem życia. A tu nagle `lockdown`! Jak wykorzystujecie ten czas? Bardzo tęsknice za podróżami, czy jednak izolacja nie jest taka straszna, jak ją malują?
Aga Kozmic: No niestety “dopadła” nas już druga runda lockdown. Za pierwszym razem, kwiecień-maj, było łatwiej. Wypodróżowaliśmy się od lipca 2018, więc siedzenie w domu nie bolało tak bardzo. Uczyliśmy się nowych rzeczy i teraz mąż robi domowe makarony, a ja piekę piękne chleby i poszerzam znajomość języków (tak na zapas, bo jak w końcu gdzieś polecimy, to warto znać choć kilka słów).
Wyświetl ten post na Instagramie.
Drugi lockdown nie mija tak szybko i przyjemnie. I produktywność spadła. Teraz nauka zeszła na drugi plan i królują Netflix i gry komputerowe. Marzyliśmy o wycieczce samochodem po Australii, a nawet nie możemy pojechać dalej niż 5km od domu. Aktualnie moje największe pragnienie, to spędzić dzień chodząc po lesie.
GFW: Pytanie, które nurtuje wielu: jak podróżować w stylu slow, nie rezygnując jednocześnie z kariery i pracy? Wam się to udało!
Aga Kozmic: Po pierwsze, żeby podróżować slow, nie trzeba od razu rzucać się na głęboką wodę i wyjeżdżać na 15 miesięcy, tak jak my. Wystarczy poświęcić standardowe 2 tygodnie urlopu, wyjechać tak na próbę do sąsiedniego kraju, albo na drugi koniec Polski – wcale nie musi być daleko – i zobaczyć czy taka forma podróżowania nam odpowiada.
A żeby robić to dłużej, trzeba się odpowiednio przygotować. U nas od decyzji do wyjazdu minęły 4 miesiące. W tym czasie, sprzedawaliśmy część naszych rzeczy, powoli pakowaliśmy dobytek, który chcieliśmy zatrzymać, ustalaliśmy zasady naszego slow travel i planowaliśmy pierwsze 3 miesiące w drodze.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Co do finansów – my byliśmy w tej komfortowej sytuacji, że nie musieliśmy wywracać wszystkiego do góry nogami. Praca mojego męża od początku była wykonywana zdalnie, cały zespół jest rozrzucony po różnych krajach i kontynentach, więc nikomu nie przeszkadzało, że on też będzie zmieniał miejsce zamieszkania co miesiąc. Ale że do takiej pracy potrzebny jest dobry internet i biurko, przy którym można wygodnie posiedzieć, to musieliśmy szukać mieszkań, które spełniały te warunki (a do tego były w naszym budżecie). Nie zawsze się to udawało, w Tajpej mieszkania są malutkie a w Marsylii internet nie był wystarczająco szybki.
GFW: Agnieszka, lubisz pyszne jedzenie i dobrą kawę. Czy zdarzyło ci się być w miejscu, w którym zbrakło jednego lub drugiego?
Aga Kozmic: Jem wszystko, lubię poznawać różne kuchnie, więc w każdym kraju łatwo znajdowałam coś dla siebie. Wyszliśmy też z założenia, że po to podróżujemy, żeby próbować nowych smaków i zamiast zawsze jeść to, co jedlibyśmy w domu. Staraliśmy się jeść rzeczy, które jedzą lokalni mieszkańcy. Tak więc podpatrywałam, co kupują babcie w supermarkecie w Kioto i te same rzeczy pakowałam do swojego koszyka. W Marsylii, kupując świeże ryby na targu rybnym, pytałam o przepis na ugotowanie ich. W Sajgonie, kierując się głównie zapachem, zamawialiśmy na migi to, co jadł pan przy stoliku obok. A w Tajpej poszliśmy do miejsca z najdłuższą kolejką i tak odkryliśmy najlepsze pierogi na świecie (wracaliśmy po nie prawie co wieczór!).
Wyświetl ten post na Instagramie.
Chyba najsłabiej trafiliśmy w Kuala Lumpur, głównie przez lokalizację naszego mieszkania. Widoki z okna mieliśmy przepiękne, ale utknęliśmy w muzułmańskiej dzielnicy Kampung Baru, daleko od dobrych kawiarni, barów i międzynarodowego jedzenia. Z jednej strony mieliśmy pod nosem takie dobroci jak satay, roti canai, czy smażone banany, ale czasem chciało nam się usiąść na zimne piwko i zjeść hamburgera z bekonem. A wtedy trzeba było już zamawiać taksówkę i przebijać się przez korki, które w KL są o każdej porze.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Dobrą kawę da się znaleźć już praktycznie wszędzie. Zazwyczaj kupowaliśmy ziarna i parzyliśmy w domu w AeroPressie, a do tego od czasu do czasu wypróbowywaliśmy różnych lokalnych kawiarni i ocenialiśmy umiejętności robienia flat white. Madryt zaskoczył nas najbardziej pozytywnie – kawa tak dobra jak w domu w Melbourne!
Wyświetl ten post na Instagramie.