
Pociąg z Da Lat
Pod koniec dziewiętnastego stulecia francuski lekarz Alexandre Yersin dotarł do odizolowanej kotliny w Górach Annamskich, zamieszkałej przez wietnamskiej górali. Uznawszy, że to doskonałe miejsce na stworzenie uzdrowiska, zainicjował budowę miasta Da Lat, które kojarzyć się może z Zakopanem. Choć na nartach w okolicy nie pojeździmy.
Można za to cieszyć się klimatem chłodniejszym niż w innych zakątkach Wietnamu, spacerować po górach, oglądać plantacje kawy i herbaty. A także pojechać zabytkowym pociągiem do pobliskiej wioski Trai Mat, słynnej za sprawą tamtejszych świątyń.
Gdy Francuzi ruszyli z budową Da Lat, od razu pomyśleli o połączeniu kolejowym. W górach torów nie kładzie się łatwo, trochę to więc trwało, ale w 1932 roku zaczęły stąd kursować pociągi ku miejscowości Thap Cham, leżącej niedaleko brzegu Morza Południowochińskiego. Niestety dwie wojny indochińskie poskutkowały zniszczeniem i zamknięciem linii.
Na początku lat dziewięćdziesiątych reaktywowano tylko krótki odcinek – z myślą o turystach. Pomysł był świetny, atrakcja cieszy się niesłabnącą popularnością. Co wcale mnie nie dziwi.
Do pociągu wsiadam na unikatowym dworcu, wzniesionym w stylu art deco, aczkolwiek w połączeniu z wietnamskimi tradycjami architektonicznymi. Powiewająca nad nim czerwona flaga z sierpem i młotem uroku nie dodaje, lecz cóż, Wietnam to w końcu wciąż, przynajmniej teoretycznie, państwo socjalistyczne.
Flaga jednak zaraz znika mi z oczu, widzę za to zabytkowe wagony. Trochę jak z westernu. Wsiadam i pół godziny jadę przez górskie wioski ku Trai Mat, by obejrzeć tamtejsze świątynie. Najsłynniejszą z nich jest buddyjska pagoda Linh Phuoc, zdobiona kolorowym szkłem i ceramiką, strzeżona przez smoka długiego na pięćdziesiąt metrów, wykonanego z… dwunastu tysięcy butelek!
Pod pagodą tłum turystów, za to pod drugą świątynią, którą odwiedzam, turystów nie ma wcale, spotykam tylko Wietnamczyków. Fakt, przybytek nie wygląda już tak bajkowo, za to związany jest z bardzo szczególną religią, kaodaizmem. Wyznaje ją prawie trzy miliony ludzi, ale właściwie tylko Wietnamczycy i to głównie z południowej części kraju.
To bardzo młoda religia, niecałe sto la temu założył ją Ngo Van, urzędnik kolonialnej administracji francuskiej. Stwierdziwszy, że miał kontakt z bogiem, połączył elementy chrześcijaństwa, judaizmu, islamu, buddyzmu, konfucjanizmu, taoizmu (naprawdę…) i stworzył w ten sposób nowy kościół. O dziwo, kombinacja ta przyjęła się błyskawicznie, przetrwała wojny i prześladowania. Dziś ma się całkiem nieźle, czego dowód mogę oglądać na własne oczy.