
Olo Doba: podróżnik świata, na zawsze w sercu
Niewiele jest osobowości na tym świecie, które są tak niezwykłe, jak je postrzegamy. On był jedną z nich. Aleksander Doba odszedł od nas 23 lutego, pozostawiając nie tylko rodzinę, ale również setki wiernych przyjaciół, rozsianych po całym świecie. Media społecznościowe zalała fala jego zdjęć. Na każdym z nich był sobą: uśmiechniętym człowiekiem, którego dosłownie rozpierała energia. Jednak powiedzieć o nim tylko tyle, to za mało.
Zaprosiliśmy Aleksandra Dobę na wywiad. Specjalnie dla nas, przyjechał do Warszawy. To był 2015 rok, maj. Jarek poprosił mnie, abym dotrzymała Olkowi towarzystwa, a ja nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak wielka to będzie przygoda.
W hotelowym lobby pojawił się niski, brodaty jegomość, który już od pierwszych sekund nie przestawał mówić, a jednocześnie każde jego słowo miało sens. Kipiał od ciekawości, dociekał każdej rzeczy, emanował siłą. Ludzie się za nim oglądali, nie tylko dlatego, że kojarzyli go z mediów. Olo Doba po prostu zwracał na siebie uwagę i było mu z tym dobrze. Był niestrudzonym wędrowcem, gawędziarzem, chodzącą encyklopedią, synonimem oryginalności.
Olek Doba sukcesy osiągał już za młodu, choć ludzie zapamiętają go, jako człowieka, który jako pierwszy przepłynął samotnie Atlantyk. O tym wyczynie opowiadał zawsze barwnie i z pasją, której żar nie przygasał nawet na sekundę. Później podejmował kolejne próby zawojowania świata, a National Geographic mianował go Podróżnikiem Roku.
My już na Ty. Podróżnik Roku Aleksander #Doba na http://t.co/a6JqR6BEzU LIVE od 18:00 @podrozeosobiste pic.twitter.com/sBBRQ6EanM
— Jarosław Kuźniar (@JaroslawKuzniar) May 26, 2015
Pojawiał się na wszystkich podróżniczych konwentach, angażował się społecznie, nie mógł „usiedzieć na miejscu”. Jego głowa pękała od marzeń i planów, był uosobieniem człowieka drogi, który wciąż i wciąż, pragnął przekraczać własne granice. Całkowite zaprzeczenie strefy komfortu, okaz pozytywnego myślenia, dowód na to, że rok urodzenia to tylko liczba. Najdumniejszy obywatel Polic, najczulszy i najbardziej zaangażowany mieszkaniec.
Pisały o nim zagraniczne media, powstało kilka książek. Z każdej był dumny. To, co urzekło mnie najbardziej, to jego szczerość. Olo nie udawał, że nie lubi, gdy o nim mówią, wręcz przeciwnie: kochał być w centrum uwagi. Cieszył go każdy wywiad, każda wzmianka, błyszczał przed kamerą. Żalił mi się, że nikt nie mówi o jego karierze sprzed lat, a przecież rekordy bił od lat 80, nieprzerwanie ścigając się z samym sobą. Lubił być pierwszy, kochał rywalizację, ale nie było w nim pychy. Tylko prosta radość, której inni się wstydzą.
Zdawał sobie sprawę, że jest barwnym ptakiem, ale nie oznaczało to, że inni bledli w jego cieniu. Tak już miał, że raczej wciągał ludzi do swojego światła i u każdego wywoływał wielki uśmiech. Nie budził zazdrości, każdy chciał z nim przebywać, choć chwilę pogadać, zrobić sobie zdjęcie (a powstało ich chyba z milion).
I naprawdę, rzadko się zdarza, by po stracie osoby publicznej, tysiące ludzi płakało tak szczerze.
Cieszę się, że dane mi było poznać Olo osobiście i jakimś cudem, spędzić z nim cały dzień, spacerując po Warszawie. Wiem, że on niczego nie żałuje.