Od Beskidów po Himalaje Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Od Beskidów po Himalaje

Dziecko i górskie podróże? Czy to wydaje wam się zbyt męczące? Jeżeli tak, poznajcie rodzinę, która wspólnie zdobyła nie tylko Beskidy, ale również Himalaje!

Podróże i góry – jak to się zaczęło?

Oboje z mężem mieliśmy szczęście urodzić się w rodzinach, które sporo jak na czasy kryzysu podróżowały, a było to wtedy dużym wyzwaniem logistycznym i wymagało sporo kombinowania. Ciekawość świata i poszukiwanie nowych miejsc wyssaliśmy więc jak to się mówi „z mlekiem matki”. Ja dodatkowo pojawiłam się na świecie w Nowym Sączu w rodzinie zapalonych „góromaniaków”. Pamiętam, że wszystkie wolne chwile (kiedy tylko byłam zdrowa) spędzaliśmy w plenerze. Góry były jeśli nie celem, to przynajmniej w tzw. „tle”. Początkowo nie dzieliłam tej pasji z rodzicami (jak większość dzieci i nastolatków), ale podczas obozu pod Tatrami nagle pojawiła się i została do teraz.

 

Z mężem poznaliśmy się na studiach i od początku znajomości każdą wolną od zajęć chwilę spędzaliśmy na wycieczkach, w podróży, albo w górach. Moją miłością do wędrówek próbowałam krok po kroku zarazić i przyszłego męża, przeszliśmy więc razem prawie wszystkie szlaki Beskidów i Tatr, a w podróży poślubnej zdobyliśmy swój pierwszy 3-tysięcznik – Pico del Teide na Teneryfie.

15 lat temu pojawiło się w Waszym życiu dziecko. Co się wtedy zmieniło?

Było dla nas oczywiste, że kiedy pojawi się dziecię, będziemy kontynuować naszą pasję. Najmłodszy członek rodziny zmienia jednak wiele. Po pierwsze nie da się niczego zaplanować, bo nie wiemy np. jak na poszczególnych etapach rozwoju dziecko będzie się zachowywać, jaki będzie miało temperament i upodobania, a przede wszystkim kondycje. Aby zarazić go pasją podróżowania musieliśmy wiele z naszych planów podporządkować pod jego zainteresowania. Nie próbowaliśmy na siłę realizować własnych marzeń, czy życiowych planów. To czas największych kompromisów, ale przecież nie ma wspanialszych chwil, niż te spędzone z ludźmi, których najbardziej kochamy.

 

 

W Waszych podróżach przewija się sporo wypraw typowo górskich. Jaka była historia tych wypraw i jak zachęcić dziecko do takiej konkretnie aktywności?

Przez pierwsze lata życia syna mieszkałam blisko gór (w Nowym Sączu), to powodowało, że nawet krótki spacer mógł być wycieczką typowo górską. Synek jak tylko zaczął chodzić odrzucił wózek, czy nosidełko i chciał zdobywać świat wyłącznie na własnych nogach. Wykorzystałam ten moment i zachęcałam go do coraz dłuższych wycieczek. Zaczęliśmy oczywiście od Beskidu Sądeckiego, Niskiego, Pienin, Gorców. Jak miał 2,5 roku postanowiliśmy sprawdzić, czy poradzi sobie w wyższych górach. Alpejskie szlaki poszły na pierwszy ogień, nikt wtedy nie mógł uwierzyć, że syn wędruje sam po 4-5 godzin dziennie. Potem przyszedł czas na pokazanie mu naszych cudownych Tatr – w warunkach zimowych, bo takie kochamy najbardziej. Chodził wówczas w małych raczkach, z kijkami i radził sobie świetnie nawet w tak trudnych warunkach.

 

 

Jaka jest recepta na sukces?

Receptą na sukces okazało się wpisanie do Klubu Zdobywców Korony Gór Polskich i założenie książeczki GOT. Od tego momentu każda nawet krótka wycieczka była odnotowana, a to powodowało u niego motywację do działania. Inna recepta, to praca nad kondycją dziecka od samego początku. Zachęcajmy pociechę do spacerów, nie woźmy wszędzie wózkiem, czy samochodem. Nie jestem też zwolenniczką nosidełek turystycznych, które powodują, że realizujemy własne cele, a nie dopasowujemy się do możliwości dziecka. Zacznijmy od mniejszych gór i zwiększajmy stopień trudności, nagradzajmy za wytrwałość i zdobywanie kolejnych szczytów. Pierwsze lata to będzie poświęcenie z naszej strony, ale nagrodzone w kolejnych. A naprawdę warto, bo jak się okazało krótkie wycieczki i mniejsze wzniesienia to praca nad kondycją, która okazała się niezbędna w tak wymagających górach jak Kaukaz Wysoki, czy Himalaje.

 

 

Lista odwiedzonych krajów jest dość długa. Który z ostatnio odwiedzonych zakątków świata wspominacie najmilej?

Każda podróż jest fascynująca, nie trzeba lecieć na koniec świata , aby odnaleźć coś wyjątkowego. Choć zakochaliśmy się w atmosferze dalekiej Azji, oczarowały nas nieziemskie krajobrazy Himalajów, przed oczami nadal mamy zielone panoramy Kaukazu i czerwone piaski najpiękniejszej pustyni świata w Jordanii, ale serce zostawiliśmy na Islandii. To moim zdaniem najpiękniejsze i najbardziej fascynujące miejsce na ziemi.

Podróżujecie prawie zawsze we trójkę, z 15-letnim już synem. Czy jest on równie entuzjastyczny względem wyjazdów co Wy?

Z tym bywa różnie w zależności od wieku. Początkowym sposobem na sukces było wprowadzenie w życie dziecka zmienności. Nie chodziłam na ten sam plac zabaw w najbliższym parku, a szukałam nowych, ciekawych miejsc „zapuszczając się” coraz dalej, korzystałam ze środków komunikacji publicznej, aby dziecko miało kontakt z różnymi ludźmi, pokazywałam mu ciekawe obiekty, muzea, szukaliśmy skarbów w lesie, zabierałam na coraz dłuższe wycieczki w góry. Tak rozwijałam w nim ciekawość świata, otwartość na nowe miejsca i ludzi. Entuzjazm naszego dziecka do pomysłów kolejnych wyjazdów był spory, ale do czasu. Nastolatek to już zupełnie inna bajka, z czasem przyszedł czas na rówieśników i coraz więcej samodzielnych wyjazdów.

 

 

Nadal chcemy jednak ruszać w świat całą rodziną, staramy się więc myśleć o towarzystwie także dla niego, lub dostosować plan (przynajmniej częściowo) do jego zainteresowań. Odwiedzamy np. wszystkie obiekty i muzea militarne, bo to akurat go interesuje. Liczymy się już z tym, że za parę lat wspólne rodzinne wyjazdy będą już tylko przeszłością. Korzystamy więc z tego, że dziecko chce z nami spędzać czas i podróżować.

Jak łączy szkołę i kilkutygodniowe wyjazdy?

Wychodzimy z założenia, że nic tak nie kształci jak podróże, a oglądanie czegoś na żywo jest dla niego o wiele cenniejsze niż nauka o tym samym z podręczników. Jeśli tylko dziecko nie ma poważnych problemów z nauką, zabieranie go na wyjazdy (nawet kilku tygodniowe) nie stanowi problemu, choć nie da się ukryć, że szkoła nie patrzy na to zbyt przychylnie.

 

 

Jaką radę dałabyś rodzicom dzieci w wieku szkolnym względem podróży? Jak je zachęcić, kiedy wolą zostać w domu z przyjaciółmi, komputerem i codziennymi zajęciami?

Nie ma jednej sprawdzonej recepty, ale tak to już jest, że dzieci są w dużej mierze naszym lustrzanym odbiciem. Jak przekonać np. do aktywności fizycznej jeśli dziecko widzi rodziców spędzających każdą wolną chwilę w domu przed ekranem monitora, czy telewizora? My z mężem spędzamy czas bardzo aktywnie, dziecko to widzi i samo próbuje zachęcić rówieśników do wyjścia z domu, a jak się nie udaje potrafi wziąć rower i jechać na 20-kilometrową wycieczkę samemu.

Waszą rodzinną górską przygodę zaczęliście od Beskidów, a skończyliście (na tą chwilę) na Himalajach. Opowiedz kilka słów o Waszej wyprawie, jak syn poradził sobie na niemałych wysokościach?

W kwietniu 2018 roku podjęliśmy się największego życiowego wyzwania. Naszym celem miał być Everest Base Camp na wysokości 5356 m. n.p.m. Prawie 2 lata przygotowywaliśmy się kondycyjnie do tego przedsięwzięcia. Sprawdzaliśmy też wcześniej, czy syn poradzi sobie z wysokimi górami, długimi trasami i dużymi przewyższeniami w gruzińskim Kaukazie Zdecydowaliśmy się także na wyjazd z agencją ze względu na naszego 14–letniego wówczas syna (miał towarzystwo i ustalony z góry plan – musiał się więc podporządkować).

 

 

Sam trekking trwał prawie 2 tygodnie, 10 dni podejścia i 3 zejście. Nie było łatwo, ale aklimatyzacja okazała się prostsza niż przewidywaliśmy. W przełomowych momentach najtrudniejszych dla organizmu zostawaliśmy w jednym miejscu po 2 noclegi, wejścia wyżej i zejście na nocleg powodowało, że organizm szybko przystosowywał się do nowych warunków. Jedynym problemem były wszelkiego rodzaju choroby, które w różnych momentach dotykały praktycznie wszystkich członków ekipy i niestety było to nieuniknione. Ja miałam pecha, bo na wysokości 4900m zaczęło mi się zapalenie zatok i gorączka, dojście do bazy przez kolejne 2 dni to było nie lada wyzwanie. Nie zdecydowałam się jednak na nocleg w namiocie przy -17 stopniach, bo nie chciałam ryzykować pogorszenia stanu zdrowia. Mąż z synem mają jednak to ekstremalne doświadczenie na swoim koncie. Syn okazał się z nas najbardziej odporny – pochorował się dopiero po przylocie do Emiratów. Od tego momentu nazywamy go „Yeti” , bo jego organizm świetnie znosi zarówno bardzo niskie temperatury, jak i duże wysokości, w przeciwieństwie do upałów (które od urodzenia witał zawsze chorobą).

Wyprawa była dla niego niesamowitym doświadczeniem życiowym, bardzo się zmienił, dojrzał, a to co przeżył i zobaczył zostanie mu na całe życie. Zgodnie z przysłowiem „czym skorupka za młodu …” po krótkim etapie buntu nastolatka, być może ruszy z nami (lub samodzielnie) na dalsze „podbijanie” świata.

Dziękuję Pani Blanko za rozmowę i życzę realizacji kolejnych podróżniczych marzeń

Od Beskidów po Himalaje Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Blanka Czekalska

Szczegółowe relacje z naszych rodzinnych wypraw do obejrzenia na stronie: www.fotopodroze.eu/ Na bieżąco informacje z podróży małych i dużych: facebook.com/FOTOpodrozeBPE/