
Niekończące się kilometry
Podróżnicy, którzy zwiedzili dosłownie cały świat. Jakie to uczucie, poznać tak wiele miejsc, kultur, smaków, ludzi? Swoim doświadczeniem przebytych kilometrów podzielą się Mariusz Reweda i Iwona Kozłowiec z kilometr.com – ludzie, których życie jest wielką podróżą.
GFW: To niesamowite, jak wiele widzieliście! Ale widzieć to nie wszystko. Co zmienia w człowieku podróż dookoła świata?
Mariusz Reweda – Każdego podróż zmienia inaczej. Ja bym powiedział, że zmienia się w nim to co może się odmienić, a inne pozostaje niezmienne. Ale na pewno nabiera się dystansu, a przez to lepszego zrozumienia szczegółu, bo widać go w kontekście całości. I mówię tu o tym, co nas określa, o tym co zwykliśmy nazywać JA, czyli o stosunku do nas samych, nas samych zrozumieniu, stosunku do wiary jakakolwiek by ona nie była, o wyznaczaniu celów życiowych, rozumieniu innych, czy wreszcie światopoglądzie. Zwykłem mówić, że podróże uczą, ale tylko tych, którzy są na to gotowi, ale to nie do końca tak jest. Tu nie chodzi o to, czy człowiek jest gotów na przemianę, którą podróż spowoduje, tu bardziej chodzi o to, czy zaistniała taka koincydencja zdarzeń, że mamy się czegoś więcej nauczyć, bo już czas na to najwyższy. Dlatego wielu podróż nie zmienia. Jedni wracają z bagażem nowych doświadczeń, inni z bagażem kart pamięci z aparatu, inni okrzepną w sobie, stają się bardziej pewni siebie, bardziej wierzą w swoje możliwości, jeszcze inni doznają przemiany tych wartości, które do tej pory były dla nich niepodważalne. Jednym słowem podróż jest jak test, egzamin dojrzałości naszego jestestwa, każdy zdaje ten egzamin na własny sposób. Czy warto do niego podchodzić? Sądzę, że jest z tym tak jak z maturą. Może się to opłacić, a więc warto, jeśli tego potrzebujesz, jeśli chcesz przebudować swoją przyszłość, bo teraźniejszość już ci nie „pasi”. Może dlatego owczym pędem, w dzisiejszych czasach, tak wielu młodych ludzi rusza szukać przygód, może nie tak jak Konrad Korzeniowski, ale na miarę naszych, nudnych, ograniczonych czasów. Jadą szukać nowego, a podróż staje się narzędziem. Niestety nikt nie da gwarancji, a dziś jest to oczekiwane, że przemiana nastąpi w dobrym kierunku.
Iwona Kozłowiec: Dla mnie podróże to okazja, żeby się sprawdzić. Po pierwszej samotnej podróży po Australii w 2000 roku nauczyłam się, że jak człowiek musi sobie jakoś poradzić, to znajdzie rozwiązanie. Nie jesteśmy w stanie przygotować się na wszystkie możliwe scenariusze losu, zabezpieczyć przed każdą sytuacją. Ale musimy mieć swoje osobiste „zasoby”, które pozwolą nam znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji. A druga kwestia to taka, że podróżując można (ale pewnie nie dzieje się tak w przypadku każdego) rozszerzyć perspektywę postrzegania własnego, znanego już świata. Zmienia się perspektywa i skala postrzegania problemów. Po miesiącu spędzonym na pustkowiach Mongolii naprawdę można odczuć, że na przykład nie ma znaczenia który polityk co powiedział. To nie znaczy, żeby przestać interesować się światem. Ale można nabrać odpowiedniej perspektywy i dystansu.
GFW: Który zakątek świata wywarł na was najmocniejsze wrażenie? Coś „śni się po nocach”? (śmiech)
MR – Podróżujemy razem z Iwoną, ale nie jesteśmy jednym organizmem, każde z nas patrzy na świat własnymi oczami, zresztą często podróżujemy oddzielnie, w inne rejony. Dla mnie krajem, w którym osobiście czuję się jak w domu, tysiąc razy lepiej niż w Polsce, jest Australia. Chociaż to nudny kraj pod względem turystyki. Natomiast krainą, która mnie przyciąga, mobilizuje, popycha do nowych doznań, w kierunki, które są mi jeszcze nie znane a nęcą, daje odpoczynek, ale jednocześnie zmusza do pracy, jest Mongolia, ale i także daleka Syberia. Tyle, że ta odpowiedź jest tak subiektywna, że nikomu nie zda się na podpowiedź w wyznaczaniu sobie nowych celów. Każdy ma inne potrzeby. Ja nie lubię przeludnionej Europy, domów, samochodów, ludzi, hałasu, konkurencji na płaszczyźnie społecznej, indywidualnej i ekonomicznej. Pustka stepu czy pustyni Mongolii jawi się więc w moich wspomnieniach jak raj obiecany. Jednak dla kogoś, kto szuka doznań i stroni od poszukiwania ich we własnym wnętrzu, dzikość przyrody bez ludzi, bez atrakcji, emocji, częstych zmian sytuacji, będzie po prostu nudna i przygnębiająca. Tym delikwentom polecam Indie, moją drugą ojczyznę, bo jako pierwszą wybrałem sobie Australię.
IK: Myślę, że dla mnie zawsze jest fascynujące, gdy spotykamy w podróżach ludzi, którzy potrafią doskonale funkcjonować obywając się bez różnych zdobyczy cywilizacji. To nie znaczy, że bym od razu się z nimi zamieniła, ale podziwiam ich za to, że są zaradni, mają doskonałe umiejętności przystosowawcze, siłę przetrwania. Tak prosto żyjących ludzi z dala od cywilizacji spotykaliśmy od Maroka po daleką Syberię. I być może po części w naszych podróżach samochodem staliśmy się trochę jak tacy nomadzi. Potrafimy się obejść dzięki minimalistycznym, ale funkcjonalnym rozwiązaniom. Nigdy nie zrezygnuję z ciepłego prysznica wieczorem, czy gorącego obiadu (a to nasz zrobiony własnoręcznie przez Mariusza terenowy kamper zapewnia), a zmienne okoliczności przyrody za oknem o poranku to wartość dodana!
GFW: Bardziej w sercu wam Europa czy raczej to, co poza nią? Australię na przykład odwiedziliście na długo przed tym zanim zrobiła się modna?
MR – Często pytają nas czy nie boimy się wyjeżdżać z bezpiecznej Europy. Ja zawsze odpowiadam, że boję się do niej wracać. Europa to miejsce na Ziemi z największą ilością ograniczeń ludzkiej indywidualności, na tak wielu płaszczyznach, że nie chce mi się tutaj ich wymieniać. Więc dla mnie osobiście pytanie, czy Europa jest moim ulubionym miejscem na Ziemi, jest pytaniem w stylu – czy wolisz być bogaty, piękny i młody, czy wręcz przeciwnie? – Krótko mówiąc wracam do Europy, bo muszę, bo tylko tutaj potrafię zarobić pieniądze na kolejne podróże, nic innego mnie tutaj nie potrafi przyciągnąć. Ale Europa ma wiele zalet. Zwłaszcza dla tych, którzy się tutaj nie urodzili. Oni potrafią bardziej docenić porządek, cywilizację, wspaniałe zabytki, piękną przyrodę zamkniętą w parkach natury, różnorodność kultury i obyczajów. Sądzę, że gdybym urodził się w Australii, to bym lubił przyjeżdżać do Europy na wakacje. Natomiast ja, jako urodzony w komunistycznej Polsce, do podróży wybieram Azję, a do życia Australię.
IK Australia mnie urzekła, bo to kraj, gdzie mogę się poczuć „u siebie”. Ma wiele miejsca dla każdego, szczególnie dla tych, którzy nie chcą lub nie potrafią być tacy jak wszyscy. Ale to mimo wszystko wygodna kultura zachodnia. Mnie fascynuje Azja, szczególnie w swojej środkowej części, od Uralu na wschód. Intryguje mnie ze względu na swoją bogatą historię, różnorodność kulturową, mnóstwo tajemnic i zagadek. W podróżach zawsze staram się znaleźć jakiś taki temat owiany tajemnicą, który następnie zgłębiam w literaturze, czasami mniej lub bardziej naukowej. Powstają ze tego artykułu, które mogą być inspiracją dla innych.
Pełny spis naszych publikacji, pokazów, artykułów i wywiadów od 2001 roku jest na naszej stronie.
GFW: Podróże to sens waszego życia? Czy raczej: pozwalają znaleźć jego sens?
MR – Odkąd w 1999 pojechałem pierwszy raz do Indii, podróże stały się sensem mojego życia. Nie potrafię siedzieć dłużej niż dwa tygodnie na jednym miejscu, dlatego trudno znaleźć mi się w nowoczesnej rzeczywistości. Wszystko co robię, robię z myślą o kolejnej podróży. Każde środki jakie zgromadzę, ładuję w kolejną podróż. Każdy wolny czas poświęcam na planowanie kolejnej podróży… Brzmi jak spowiedź narkomana? Oczywiście! Sto lat temu podróż była niezrozumiałym hobby ekscentryków. Dziś jest obowiązkiem mieć jakiś stosunek do podróży, a najlepiej je odbywać. Wtedy jest się w głównym nurcie, bezpiecznym miejscu w przestrzeni społecznej Zachodu. W czasie hipisów palenie marychy było cool, dziś przez większość jest widziane jako zły nałóg. Ja jestem nałogowym podróżnikiem. Dziś z tego powodu robią ze mną wywiady. Ale kto wie… za sto lat, może stanę się politowania godnym, uzależnionym od ciągłej zmiany miejsca człowiekiem słabej woli. Więc czy podróż jest moim sensem życia? Jest. Tak samo jak dla alkoholika, koniecznością jest otworzenie kolejnej butelki wódki. Czy podróż daje mi asumpt do znalezienia sensu życia? Nie. Nigdy, przez tyle lat, podróż nie dała mi takiej sposobności, aby znaleźć inny sens, cel niż tylko kolejna droga i jej pokonanie. Podróż to zazdrosna kochanka, nie pozwala na skoki w bok i nie wybacza zdrad. Ale ja ciągle mówię z mojej perspektywy, nałogowego podróżnika. Zwykły turysta, czytając takie rzeczy może pomyśleć, że lepiej się nie ładować w takie tataraki. Ale zwykły turysta, który wyjeżdża na wakacje, aby poczuć się podróżnikiem, bo tak dziś należy robić, nie zdąży się zarazić tą chorobą, bo musi już wracać do pracy, rodziny, spłaty kredytów… normalności. Ten krótki czas wyjazdu jest jego linką asekuracyjną. Zanim zacznie być, żyć w podróży, zanim przestanie zwiedzać, kolekcjonować, kupować, konsumować… będzie musiał wracać.
IK Ja mam czasami wrażenie, że dzięki podróżowaniu jestem w stanie zachować jakąś naturalną równowagę i pozostać przy zdrowych zmysłach w tym szalonym świecie (śmiech)! Ustalony termin wyjazdu to rzecz święta, do tego czasu muszę zakończyć wszystkie projekty, zaległe sprawy. Zamykam drzwi i ruszamy w drogę. I po paru miesiącach jestem naładowana energią i zresetowana, aby na świeżo wrócić do codzienności i podjąć przerwane watki, jak to powiedział Frodo z Władcy pierścieni.
GFW: Zapamiętujecie miejsca bardziej poprzez poznanych ludzi, miejsca czy smaki?
MR – Ja nie lubię ludzi, nie lubię kuchni. Jem bo muszę, spotykam się z innymi, bo chcę od nich wyciągnąć jakieś informacje o nowej dla mnie rzeczywistości. Więc na pewno nie poznaję nowych krain przez kuchnię, a ludzie z kolei dają mi sporo informacji werbalnych i pozawerbalnych. Jednak zwykle do każdej podróży przygotowuję się merytorycznie, od strony opracowań historycznych, socjologicznych, rzadko opisów innych podróżników, są dla mnie zbyt emocjonalne i mało treściwe, mało naukowe. Mam wielu znajomych, którzy podróżują bez potrzeby rozumienia rzeczywistości w jakiej się znajdują. Dziwią się, kiedy poświęcam tyle czasu na przygotowania i jeszcze więcej na gromadzenie informacji na miejscu. Mówią – nikt ci nie płaci za rzetelną pracę reportera, więc po co? – Ano po to, abym zrozumiał. Ja podróżuję aby się uczyć. Gromadzenie wiedzy, jej analizowanie, budowanie z tego prawdziwego obrazu świata, nie tego wziętego z programów Discovery, jest moim sensem podróżowania. Ludzie więc są narzędziem w mojej podróży, które umożliwia mi poznawanie nowych przestrzeni. Natomiast coraz częściej wybieram wyzutą z ludzi przyrodę, pustkę natury. Tam mogę zagłębiać się w siebie, odpoczywać, czuć się bezpiecznie. Nie wiem czy to jest dobry kierunek zmian. Ale zawsze to coś nowego.
IK Przez to, że najczęściej podróżujemy po bezdrożach na własnych kołach, przemierzamy setki kilometrów przez pustkowia i śpimy w tak zwanej „dziczy?”, to na najbardziej zapamiętuję te nasze dzikie noclegi, w tajdze, nad rzeką, wśród gór, na polach, nad rzekami. Choć nie zawsze jest malowniczo, czasami śpimy gdzie popadnie, gdzie nas noc zastanie. Ale każdy nocleg jest inny, każdy ma w sobie coś. I tu jest też czynniki „niewiadomego”. Gdy jedziemy sami po raz pierwszy w nieznaną trasę, nie wiemy, co nasz czeka, gdzie będziemy spać, czy w ogóle będzie dalej droga. Ale to jest też coś, co mnie pociąga w podróżach. Niewiadoma. Rutyna, powtarzalność, przewidywalność dają poczucie bezpieczeństwa (tak bardzo pożądane w świecie zachodu), ale na dłuższą metę mogą być nudne.