
Lucky 26
120 000 km, 6 kontynentów, 26 krajów w ciągu jednego roku. Na 26 urodziny. Szczepan Ligęza zrealizował marzenie i projekt ?The Epic Apple Journey Around the World?. Jak mu się to udało? O zatrzymanym w Urugwaju czasie, o smaku Gruzji i podróżach jako stylu bycia rozmawiamy ze skromnym, choć tak niezwykłym chłopakiem.
GFW: Szczepan Ligęza to podobno skromny chłopak. Chyba jednak ma coś z frontmana, skoro tak prężnie działa i wyróżnia się na tle innych podróżników? Bo podróże teraz to już nie dodatkowa opcja, ale styl bycia?
Szczepan Ligęza: Opowiem pewną historię z mojego dzieciństwa, którą często przytacza moja mama. Mieszkaliśmy wówczas w Krakowie w akademiku dawnej Akademii Ekonomicznej w okolicach Alei 29 Listopada. Z samego rana piechotą wyruszaliśmy w stronę najbliższego przystanku autobusowego, skąd następnie już autobusem, po kilkudziesięciu minutach, docieraliśmy do mojego przedszkola. Niewiele pamiętam z tamtego okresu poza tym, że chodząc po betonowych płytach chodnikowych starałem się nie nadeptywać na linie oddzielające płytki od siebie oraz na masę dżdżownic wychodzącą spod płytek w czasie deszczu. Pamiętam też, że na przystanku zawsze była masa ludzi, głównie studentów. Pewnego dnia, ludzi chcących wsiąść do autobusu było tak dużo, że ciężko było się dostać do środka. Moja mama postanowiła jednak spróbować i jak tylko weszła do środka, drzwi autobusu zatrzasnęły się, zostawiając mnie samego na przystanku. Autobus ruszył przed siebie mimo krzyków mojej mamy dobiegających zza szyby. Po chwili kierowca zatrzymał się jednak, wypuszczając moją zestresowaną i wrzeszczącą w niebogłosy mamę.
Jakiś czas później, na tym samym przystanku, znów było mrówie ludzi. Moja mama nauczona już doświadczeniem, gdy tylko autobus otworzył drzwi wsadziła mnie tym razem pierwszego do środka. Jak tylko dotknąłem stopami stopni, drzwi nagle się zatrzasnęły zostawiając kompletnie zaskoczoną mamę na przystanku. Autobus ruszył przed siebie. Oczywiście mama ruszyła w pościg jednak kierowca autobusu nie zważał na jej wołania. Na szczęście studenci wysadzili mnie na najbliższym przystanku. Opowiadam tę hostorię, bo jeśli podróże to styl bycia – to zacząłem dość wcześnie. Musiałem już wówczas naprawdę polubić samotne podróże, gdyż po dziś dzień jeżdżę autobusami po świecie, z tym, że wybieram nieco bardziej odległe kierunki.
GFW: Akcja z jabłkiem? Robi wrażenie. Co się zadziało, kiedy pokazałeś światu gotowy materiał?
Szczepan Ligęza: Niewiele… Tak naprawdę w dzisiejszych czasach naprawdę trudno jest się przebić. Konkurencja jest olbrzymia i nie dotyczy to tylko świata podróżników. Każdy próbuje jakoś zaistnieć, czymś się wyróżnić, być oryginalnym, a nie jest to proste. Istnieje cała masa naprawdę uzdolnionych i niezwykłych ludzi. I bardzo dobrze bo przecież chodzi właśnie o to, by popychać się wzajemnie do przodu, pomagać sobie, wzajemnie się inspirować i sprawiać, że ten świat jest choć trochę lepszy każdego kolejnego dnia. Sam się śmieję, gdy pomyślę jak to wszystko się zaczęło.
Powoli kończył się mój kontrakt w IBM w Niemczech i zacząłem szukać pracy. Chciałem pracować w organizacjach pomocowych, humanitarnych itp. Wpisałem więc w wyszukiwarce słowo ?Aid? i wyskoczyła niezwykła oferta pracy zatytułowana DreamYear. To właśnie dzięki udziałowi w tym programie mogłem zwiedzić 26 państw w ciągu jednego roku. 26 państw na 26 urodziny. Na początku to ja chciałem pomagać ludziom, a tu niespodziewanie los pomógł mi. Postanowiłem więc wykorzystać tą sytuację i nakręcić dość oryginalny, przynajmniej tak mi się wydaje, filmik. Na kręceniu poszczególnych scen spędziłem naprawdę mnóstwo czasu i energii. Dla jednej sceny na Machu Picchu w Peru przez kilka dni taszczyłem ze sobą jabłka, statyw i inkaskie poncho. Dodatkowych kilka kilogramów na plecach podczas wyczerpującego trekkingu w górach tylko po to, by nakręcić pięciosekundową scenę z jabłkiem. Ale tak właśnie miało być. Taki sobie scenariusz wymyśliłem i za wszelką cenę chciałem go zrealizować. Także nakręcenie tego trzyminutowego filmiku kosztowało mnie naprawdę mnóstwo czasu i pracy. Jeszcze wiele, wiele więcej przede mną. Okazuje się, że promowanie filmiku w internecie jest o wiele trudniejsze niż trekking w Andach.
GFW: Odwiedziłeś kawał świata. Zapytam jednak o ważne dla mnie miejsce. Urugwaj. Są tacy, którzy uważają, że blednie przy Argentynie. Też tak sądzisz? Bo ja widzę coś zupełnie innego?
Szczepan Ligęza: Urugwaj przede wszystkim kojarzy mi się z północą kraju, czyli niezwykłą urugwajską pampą. To właśnie przejeżdżając przez te olbrzymie, ciągnące się po horyzont przestrzenie miałem wrażenie, że czas się tam zatrzymał. Widok urugwajskich gauchos na tle zachodzącego słońca, przemierzających konno niebywałe trawiaste pustkowia pozostanie w mojej pamięci na długo. To jak podróż w czasie do Ameryki z czasów kolonialnych i, co niezwykle ważne, jest to podróż na wskroś autentyczna. Rozsiane wśród traw niewielkie wioski, dzieci zmierzające do szkoły w biało-niebieskich mundurkach, pick-upy mijające jadący wolno po wyboistej drodze autobus i stada krów pasących się wzdłuż szosy prowadzącej do Tacuarembo. Urugwaj naprawdę potrafi zachwycić, tylko trzeba zejść nieco z utartego szlaku i udać się tam, gdzie rzadko docierają zagraniczni turyści.
Z takich miejsc zdecydowanie warto wspomnieć również o miejscowości Chuy, niewielkiej mieścinie ulokowanej na granicy brazylijsko-urugwajskiej. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma tam absolutnie nic do zobaczenia: mnóstwo sklepów, handel graniczny i główna, dość szeroka betonowa droga. I właśnie ta droga jest naprawdę niezwykła, gdyż stojąc na jej środku prawą nogą jesteśmy w Urugwaju, a lewą w Brazylii. Nie ma żadnego drutu kolczastego, żołnierzy, zasiek, siatek czy złych spojrzeń. Są uśmiechnięte twarze i niezwykłe osoby o ciepłych sercach. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie w Urugwaju urzędował José ?Pepe? Mujica, zwany najbiedniejszym prezydentem świata – większą część swojej pensji oddawał biednym. To właśnie on niejednokrotnie na urugwajskich bezdrożach zatrzymywał swój samochód, by podwieźć do najbliższej miejscowości, zagubionych wśród traw czy podróżujących stopem, turystów. Taki właśnie jest Urugwaj, kraj w którym na autostopowicza może czekać przyjemna niespodzianka w postaci wspólnej przejażdżki samochodem z niezwykłym prezydentem i jego żoną.
GFW: A jak smakuje Gruzja? Można się nią nasycić, czy jednak czujesz niedosyt?
Szczepan Ligęza: Bardzo dobrze postawione pytanie. Gruzja to przede wszystkim jedzenie. Przynajmniej tak ją wspominam. Przepiękne klasztory schowane wysoko wśród ośnieżonych szczytów gór, piękne plaże w okolicach Batumi, niezwykłe krajobrazy, mijane po drodze urokliwe wsie i miasta, bledną w obliczu niezwykłej gościnności lokalnych mieszkańców i tej niesamowitej kuchni.
W Gruzji można spędzić tydzień właściwie nie opuszczając restauracji, kawiarni, pubów czy domów niezwykle serdecznych, otwartych i bijących ciepłem Gruzinów. Śniadanie kończy się lunchem, lunch obiadem, obiad kolacją, a ta – podwieczorkiem. Wchodząc do pierwszej lepszej restauracji, można właściwie jej nie opuszczać. Gdyby były tam łóżka do spania to człowiek naprawdę mógłby w nich zamieszkać. Do tego gruzińskie wino, niekończące się toasty i długie rozmowy do wczesnych godzin rannych. W Gruzji opowiada się często pewną legendę o stworzeniu świata. Otóż, według niej, Bóg postanowił przydzielić każdemu narodowi skrawek ziemi. Zebrali się wszyscy poza Gruzinami. Ci przyszli dopiero następnego dnia mówiąc, iż nie mogli pojawić się o wyznaczonej porze, gdyż mieli gości, a gości nie można przecież wyprosić, ani pozostawić bez gospodarza. Przecież Gość w dom, Bóg w dom. Bóg słysząc te słowa rzekł: ?Wszystkie ziemie zostały już rozdane, ale jest jeszcze jeden niewielki skrawek, najpiękniejszy na całym świecie, który chciałem zachować dla siebie. To będzie właśnie Wasz dom.?
GFW: Które miejsce na świecie wydało ci się najbardziej wciągające?
Szczepan Ligęza: Każde i żadne jednocześnie. Myślę, że każdy skrawek świata ma coś do zaoferowania, trzeba mieć tylko oczy i uszy szeroko otwarte. Trzeba umieć patrzeć, obserwować, słuchać, a nie tylko słyszeć, interesować się, zadawać pytania i poszukiwać swojej własnej ścieżki. Jak pisał Antoine de Saint-Exupéry: ?Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu?. Myślę, że podróże pozwalają nam przede wszystkim spojrzeć w głąb samego siebie, zrozumieć swoje pragnienia i wejść na właściwą ścieżkę. Czasem dopiero po latach potrafimy dostrzec dokąd ona nas prowadzi.
Moja ścieżka zaczęła się dość nietypowo, bo od ucieczki. Po rozstaniu z dziewczyną nie byłem w stanie się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie potrafiłem poradzić sobie z tymi wszystkimi wspomnieniami, myślami, otaczającymi mnie przedmiotami. Postanowiłem więc wyjechać i to daleko. Najdalej jak tylko mogłem ? na Alaskę, do pracy w przetwórni ryb. Z czasem ucieczka zamieniła się w poszukiwania. Poszukiwania nie tylko swojego miejsca na Ziemi ale też nowej miłości. Tą miłością stały się podróże. Podróżuję więc w każdej wolnej chwili i wciąż szukam swego miejsca na ziemi i prawdziwej miłości. Może zabrzmi to nieco patetycznie, ale wiem, że kiedy poznam tę właściwą osobę to zatrzymam się na dłużej i dam się wciągnąć.
Zdjęcia: Szczepan Ligęza