
Królowa słoni
Symbol mądrości w wielu kulturach. Podobno przynosi szczęście, jest orędownikiem. Dla turystów – wielką atrakcją. Dla kłusowników – pokusą. Dla podróżników – elementem społeczności. Ostatecznie człowiek nawiązał z nim nić porozumienia, uczynił sobie poddanym. Słoń. W Tajlandii trzeba go ratować. Ochronić.
Lek to całkiem niepozorna kobieta. Chodzi w podartej koszuli i wysłużonej czapce, daszkiem do tyłu. Nie musi się stroić, bo jej najbliżsi współpracownicy cenią ją za coś zupełnie innego. Lek ratuje słonie, prowadzi dla nich rezerwat, opiekuje się na co dzień.
W słoniach zakochała się, gdy miała pięć lat. Jej serce szybko zostało złamane, gdy zaczęła obserwować, jak człowiek obchodzi się z tymi wielkimi zwierzętami. Założyła więc dla nich dom w północnej Tajlandii, nazywając go „Elephant Nature Park”.
– Moim największym marzeniem jest zobaczyć je na wolności – opowiada. Jednak im wolność nie służy. O wiele lepiej czują się w jej towarzystwie.
Człowiek obok świata przyrody wydaje się być zupełnie nieprzewidywalny. Dopiero gdy poświęca się sprawie, widać, jak wiele może otrzymać.
W czym wobec tego tkwi problem? W tym, że Tajlandia upodobała sobie słonie jako atrakcję turystyczną. Przejażdżka na zwierzęciu, słonie grające, służące za dużą zabawkę, zniewolone. Nie tylko dorosłe osobniki, ale również młode. Do Lek trafił kiedyś konający słonik, miał zaledwie tydzień. Królowa słoni, bo tak nazywają Lek, odratowała malca. I dała mu azyl.
Autor: Danuta Awolusi