
Kraina Tolkiena
Chcę wam opowiedzieć o niesamowitym kraju. Ma on w sobie coś z surowego piękna Królowej Śniegu, niezrównanej odwagi pradawnych wojowników, niedostępności średniowiecznych twierdz, bezludzia dalekiej Ukrainy, mrocznych klimatów opowieści o hiszpańskich Faunach, a także z magii. Magii, która przyciąga wierną czytelniczkę Tolkiena i wielbicielkę świata fantasy. Ilekroć tam powracam, mam wrażenie, że zza góry wyleci smok, a na horyzoncie pojawi się statek elfów, konary lasu zamienią się w Krasnoludy, a z małego domku pokrytego `trawowym` dachem wybiegnie mały Hobbit.
Dla mnie to jest kraj, w którym czas się zagina, miesza i zespala. Jest jednoczesny, teraźniejszość jest przeszłością, przeszłość jest przyszłością i przyszłość teraźniejszością. Z jeden strony nie dziwi turysta ubrany w NordFace, z GPS w ręku, ale nie wzbudziłby też zdziwienia średniowieczny strój rybaka odzianego w skóry czy futra. Chata z kamieni i z trawą na dachu lub przepiękny, drewniany kościół z XI wieku obok nowoczesnej architektonicznej perełki. Ogień i led, renifer i elektryczne auto, a góry, fjordy, morze wciąż trwają. Bezczasowe i niezmienne, po prostu są. Wszytko to sprawa, że kraj ten zajmuje w moim sercu szczególne miejsce.
Pewnie się domyśliliście, mowa o Norwegii. Już pierwszy oddech na lotnisku Sandefjord koło Oslo daje niezapomniane doznania. Twardy, surowy i zimny haust powietrza przetoczył się przez nos i schłodził płuca, ale jednocześnie otworzył serce i rozbudził wyobraźnię. Dziwne, ale to dość krótkie fizyczne `dotknięcie` pozwoliło mi przenieść się oczyma duszy do kraju Wikingów. Dzielnych, odważnych, ale i bardzo brutalnych wojowników, którzy tutaj żyli, mieszkali, trwali?, a chęć poznawania popchnęła ich łupinkami na Islandię, Grenlandię i dalej do Ameryki Północnej, na długo przed komfortowymi statkami Kolumba. Brawura, brak rozsądku, lekkie szaleństwo, cóż, nieodzowna cecha odkrywców i postępu. Stojąc zaś później na krańcu świata, gdzieś w okolicach Nordkapp to samo zimne powietrze owiało mi twarz. Przede mną roztaczał się posępny widok. Niby nic, niby parę skałek zanurzonych w morzu, a jednak? Być może popołudniowe listopadowe światło, być może niesamowity północny wiatr targający włosy, być może lekko zamglona barwa promieni słonecznych kładących się na górskich panoramach, być może białe piany fal uderzające o szarobrunatne, ostre kamienie, być może lekka mgła zasnuwająca góry i wszechobecna cisza, sprawiły, że miałam nieodparte poczucie nieskończoności i narastał we mnie szacunek do potęgi natury.
Królestwo Północy można zwiedzać na różne sposoby: pieszo, rowerem, motocyklem. My wybraliśmy wypożyczony samochód i noclegi w domkach lub campingach. Zaletą listopada jest to, że po sezonie i wyjątkowo pusto. Zdarzyło się, że właściciel zamiast uruchamiać dla nas pokój w hostelu, wpuścił nas do znacznie lepszego domku z kominkiem 😉 Zdarzyło się też, że dzięki GPS i wczesnemu zmierzchowi, trafiliśmy nie na planowany camping tylko na prywatne podwórko, a że akurat był Helloween i wybiła 22.00 wieczorem, noc spędziliśmy przy przepysznym cieście marchewkowym, popijając gorącą herbatkę z pomarańczą, miodem i goździkami. Siedzieliśmy gdzieś pośrodku pustkowia, w małym domku z 60 letnią panią, która pomimo odosobnienia jej domostwa miała naszykowane ciasteczka dla dzieciaków. Zamiast dzieciaków wpuściła nas. Posiedzieliśmy, pojedliśmy i poprawiliśmy GPS. Okazało się, że mamy jeszcze 30km do celu, a jest on za kolejnym fjordem. 😉
Wąska górska droga wznosi się na prawie 2000 metrów na przełęcz. Na górze już śnieg, drogę urozmaicają poukładane z kamieni górskie trole i cudowne widoki na wąwóz za nami, a daleko, daleko w tle migocząca toń zatoki. Przed nami zjazd, zachodzące słońce maluje niebo upstrzone chmurami na niesamowity kolor różowo-czerwony. Góry stają się posępne, biel się wyostrza i podkreśla jeszcze bardziej czarność wystających elementów, a odbijająca się na horyzoncie poświata oddalonego lodowca dodaje smaczku – widok przypomina ogień nad Mordorem.
Oprócz Mordoru są też liczne Morie czyli tunele. Długie i krótkie, ponure, mroczne i zatęchłe oraz przepiękne niczym komnaty królowej. Najdłuższy tunel Laerdal ma 24 km długości, najgłębszy za to prowadzi na Nordkapp. Warto przejechać, zresztą w wielu wypadkach inaczej się nie dojedzie. Taki urok kraju fjordów, gór i koła podbiegunowego
Siedem dni ciągłej jazdy, przeprawy promem, wjazdy do tuneli, strome podjazdy. Całkowicie wyczerpani od ciągłego prowadzenia, wrażeń i zimna trafiliśmy na lotnisko, ale już planowaliśmy powrót, ale to zupełnie inna opowieść?.
Autor: Joanna Pospieszyńska-Burzyńska
Fot.: Piotr Burzyński
Zajrzyj na facebooka!