
Island time
Wydawało nam się, że tylko Korea Północna zarządza czasoprzestrzenią wedle własnego uznania. Okazuje się jednak, że manipulowanie dobą to przywilej wszystkich, którzy chcą wygrać nierówną walkę z czasem. Ostatecznie – kto będzie żałował dodatkowej godziny, potrzebnej do tego, aby nacieszyć się wymarzonym urlopem na przykład na Malediwach…?
Hotelarze prześcigają się w wymyślaniu metod na rozpieszczanie swoich gości. Płatki róż na pościeli, personalizowane liściki, kolacja gratis, albo… godzina dłużej, ale nie do doby hotelowej, ale tej ogólnej. Tym samym niektóre kurorty mają swoją własną strefę czasową!
Łatwo sobie to wyobrazić. Luksusowy kompleks w tajlandzkiej zatoce, bajkowa Kambodża. Hotel reklamuje się słowami:
Jako nasz gość, będziesz jednym z nielicznych szczęśliwców, poszukiwaczy przygód, którzy przemierzą dziewiczy raj. Żadnej pracy. Żadnych zakłóceń. Tylko odpoczynek i zabawa.
Właściciele bez mrugnięcia okiem wprowadzili własną strefę czasową. Po co? Aby Goście mogli… załapać się na wyjątkowo imponujący wschód słońca. Nazywają to „Island time”.
Podobny mechanizm działa w kilku ośrodkach na Malediwach. Tam z kolei dzień został wydłużony o godzinę, aby wczasowicze mogli dłużej cieszyć się słońcem. Właściciele przyznają, że to zabieg dosyć szalony i należy go traktować z przymrużeniem oka, ale z drugiej strony – goście chętnie wpasowują się w taki „układ dnia”. Dla niektórych to wręcz karta przetargowa.
Czas to kwestia względna. Inaczej płynie na rajskich wyspach, a inaczej w naszej szarej rzeczywistości. Wszystko zależy od nas.
Autor: Danuta Awolusi