Indie to milczenie Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Indie to milczenie

Absolutnie musi być święte miasto Waranasi i pewnie Taj Mahal. Koniecznie też Ladak i Daramsala i jeszcze Kerala, i Bangalur do biblioteki liści palmowych, i może jeszcze na tygrysy do Parku Narodowego Kanha, i na herbatę do Darjeling, a stamtąd to już dwa kroki do Kalkuty. Dwa kroki. Przyjrzałam się dokładniej. 617 km! No pewnie, rzut beretem.

Plan na Indie

Zmartwiłam się nie na żarty. Nie wiem do końca, co sobie wyobrażałam myśląc, że zobaczę te wszystkie miejsca w ciągu jednego miesiąca. Chyba w ogóle nie myślałam, Indie są przecież tak gigantyczne. Siódmy kraj co do wielkości na świecie!

Musiałam mieć bardzo dziwną minę, bo podszedł do mnie steward samolotowych Emirackich linii lotniczy i spytał z troską, czy wszystko w porządku. Już miałam odpowiedzieć coś bez znaczenia, coś w stylu: Tak dziękuję, nie nic się nie dzieje, a wyszło jakoś tak totalnie inaczej. Jestem kompletnie zagubiona- wypsnęło mi się.  Wydam obiad i przyjdę, ok? Ok.

Jak rzekł, tak zrobił. Po tym jak cały Airbus 380 został nakarmiony, napity i wysprzątany, Hinduski steward przyszedł do mnie, usiadł obok i bez pytania zaczął przeglądać mój dziennik-pamiętnik. Pewnie w innej sytuacji wyrwałabym łapczywie moje spisane myśli, chroniąc je przed obcym spojrzeniem, ale tu jakoś o dziwo mi to nie przeszkadzało. Z resztą gostek był Hindusem, a tam było wszystko po polsku. Wysłuchawszy moich rozterek i lamentów, steward wziął długopis i w notatniku narysował mapę, którą szczegółowo opisał. Tu możesz spędzić 3 dni, a tam 2…, jeszcze Dżajpur, bo jest na prawdę piękne i skocz jeszcze do Rishikesh na 4 dni… A na koniec Taj Mahal.

 

SONY DSC

 

Spojrzałam na jego bazgroły, uśmiechnęłam uprzejmie, ale w duchu poczułam, że to kompletnie nie to. Hindus-steward, którego zaczęłam podejrzewać o jakieś specjalne moce przenikające dusze ludzkie, kiwnął głową na boki, enigmatycznie świdrując mnie wzrokiem; Wiesz… wydaję mi się, że Ty już masz plan na Indie, tylko się wstydzisz. Pamiętaj że to nie do końca chodzi o cel. On jest tylko pretekstem, byś poszła swoją drogą?.

Tak właśnie witały mnie Indie. Duchowo, zagadkowo a zarazem bardzo ciepło.

Vipassana

Prawda była taka, że faktycznie miałam już pewien pomysł na to, jak chcę spędzić swój czas w Indiach. Chciałam wybrać się na Vipassanę. Co to takiego? W wielkim skrócie jest to buddyjska technika medytacyjna. Literalnie oznacza ona widzieć rzeczy takimi, jakie są poprzez głęboki wgląd w siebie. Technika była przez długi okres zapomniana, ale kilkadziesiąt lat temu została na nowo odkryta i z większą siłą rozpowszechniania po świecie przez nauczycieli. Nauka Vipassany polega na 10 dniowym kursie, podczas którego delikwenci tacy jak ja, odstępują od życia codziennego, zamykają się z innymi uczestnikami w celu medytowania. Póki co, brzmi nawet sympatycznie. Tym bardziej że działa to na zasadzie: dajesz w zamian, co możesz. A jak nic nie masz, to prostu możesz oddać trochę swojego czasu i pomóc na przykład w kuchni. Ale reguły są dosyć surowe. Należy na ten okres wyłączyć telefony, komputery, zaniechać czytania, palenia, jedzenia mięsa, picia alkoholu, uprawiania seksu i przede wszystkim jakiejkolwiek komunikacji – w tym i mówienia! Z kimkolwiek!

Medytacja, milczenie, odnowa

Z początku pomysł wydawał mi się kompletnie absurdalny, przede wszystkim dlatego, że uważałam, że to strata czasu: być na drugim końcu świata po to, by zamknąć się z bandą medytujących świrów. Ale po głębszym namyśle stwierdziłam: w sumie dlaczego nie? Poza tym była to dobra wymówka, by udać się do Bodh Gaja, miejscowości w północno-wschodnich Indiach, słynącej z tego, że tam właśnie rósł figowiec, pod którym Siddharta Gautama dostąpił oświecenia, stając się Buddą. Spakowałam więc mój mały plecak i wyruszyłam w hinduską przygodę zwariowanymi pociągami.

Na miejscu, pierwszego dnia odebrano mi wszystkie kosztowności, paszport, pieniądze, telefony komórkowe i inne ważne dokumenty. Przyznam, że jest to dosyć dziwne uczucie, bowiem człowiek zdaje sobie sprawę jak bardzo jest do tej swojej tożsamości przywiązany, jak bardzo czujemy się bezsilni bez pieniędzy i trochę zdezorientowani bez kontaktu z resztą świata. Grupa stu osób, podobnych wariatów, została podzielona na dwa obozy: kobiety z jednej strony i mężczyźni z drugiej. I tak już miało pozostać do końca. Każdemu również przydzielono malutką celę, taki miniaturowy pokoik pustelnika.

 

in2

 

Samotnia

W sumie to ok – pomyślałam, wchodząc do mikroskopijnego mieszkanka, w którym znajdywał się materac, moskitiera, 4 półki z kamienia i jeszcze mniejsza łazienka ze zlewem, toaletą, kranem i miską. Zrobiwszy moje posłanie, usiadłam na materacu i odetchnęłam głęboko. Nagle patrząc na sufit zauważyłam gigantyczną różową, tłustą jaszczurkę, która figlarnie na mnie spoglądała. Już miałam biegiem lecieć do personelu, zgłosić, że mam takiego nieproszonego gościa, ale szybko się zreflektowałam. Shanti Shanti (pokój/spokój) jak mawiają Hindusi.

Bardzo szybko okazało się, że to nie obecność jaszczurki będzie moim najtrudniejszym wyzwaniem, ale upały, głód, niemoc pisania i cisza. Albo kombinacja wszystkich powyższych.

Trudy medytacji

Medytowaliśmy po 10 godzin codziennie od 4:30 do 21:00 z dwoma przerwami na jedzenie: rano o 6:30 i o 11:00 na obiad. Jako że byłam tak zwanym starszym uczniem (czyli kiedyś wcześniej już byłam na takim kursie) obiad był moim ostatnim posiłkiem do następnego dnia. Przyznam, że koło 16:00 miałam już ślinotok na myśli o śniadaniu. Później głód mijał.

Gorzej było z upałami. Podczas tych 10 dni, temperatura wzrosła do 45°C i nie spadała nawet w nocy. Otworzenie drzwi było wykluczone, bowiem na zewnątrz buszowały różne owady i zwierzęta, których niekoniecznie chciałabym widzieć u siebie. Wybrałam opcję spania w stroju Ewy i przykrywania się zmoczonym prześcieradłem, które i tak po kilkunastu minutach już było suche. Pot spływał przy siedzeniu, myśleniu, spaniu, leżeniu, a co przy drapaniu.

Chciałam też zapisywać wnioski z medytacji, przeżycia i odczucia. Zaczęłam robić sobie zakładki pamięciowe, by później móc sobie odtworzyć wspomnienia. Ale i tak z czasem zlewały mi się dni i miałam wrażenie, że nie tyle chodzi o niezapisywanie, a o to, by odciąć się od tej potrzeby.

A cisza? Cisza nie była w cale taka zła. Tak tylko na wszelki wypadek, po kilku dniach wydałam cichy głos, tak na żeby sprawdzić, czy jeszcze go mam.

Przyjaciele

Jaszczurki (bo z czasem przybyły dwie inne) okazały się wspaniałymi przyjaciółmi. Kiedy reszta uczestników poskarżyła się na koniec na ogromną ilość komarów i muszek w swoich celach, ja miałam wszystko zawsze elegancko wyjedzone przez przyjazne gady. Gruba Hanka (tak nazwałam tą największą) przychodziła rzadziej, pewnie dotknęło ją to, że tak bardzo się jej przestraszyłam pierwszego dnia. Za to wpadała bardzo często Mała Mi, jaszczurka wielkości mojego paznokcia. Stałym i ulubionym bywalcem stał się z kolei Zenek Ogonek, któremu każdego dnia odrastał coraz bardziej ogon.

 

SONY DSC

W cięższe dni, kiedy umysł wydawał się wciąż walczyć z kilkugodzinną koncentracją pocieszałam się obecnością innych, dzielnych uczestników, samotnych marynarzy dryfujących w oceanie własnych myśli i zmagających się z prywatnymi sztormami. Uśmiechałam się też do słońca, dziękowałam za dobre jedzenie i pomimo milczenia zdawałam sobie sprawę, że tworzę pewną wspólnotę.

Każdy przeżywa inaczej

Gdy wychodziłam po tych ciężkich 10 dniach, poczułam się bardzo lekka, czysta, spełniona w pewnej symbiozie z otaczającym mnie światem. Myślę, że doświadczenie Vipassany jest zapewne dla każdego inne i przede wszystkim: bardzo prywatne. Dla jednych bardziej duchowe, dla innych bardziej fizyczne. Wiem na pewno, że jest niesamowitym testem. Próbą własnego ego, sprawdzeniem siebie i głębokim doświadczeniem. Na swoim przykładzie wiem, że pierwszy raz kompletnie różnił się od drugiego. I tak będzie zapewne i następnym razem, bo może ktoś pomyśli, że jestem masochistką, ale tak zamierzam wybrać się ponownie na Vipassanę.

Kiedyś tam wrócę

A czy żałuję tak spędzonego czasu w Indiach, czasu, którego mogłabym przeznaczyć na zwiedzanie kolejnego miasta, udać się na plażę, czy też poznać historię innej starszej świątyni? Absolutnie nie.

Podróż to nie tylko zaliczanie kolejnych punktów na mapie, to nie tylko robienie zdjęć w kultowych miejscach po to by móc później się pochwalić innym. Podróż to przede wszystkim doświadczenie prywatne, osobiste oraz wyjątkowe, które owszem może być jak najbardziej dzielone. Podróż to skarb. To też możliwość zatrzymania się na chwilę, odłożenia wszystkiego na moment i odetchnięcia świadomie korzystając z chwili. Podróż zaczyna się i kończy przede wszystkim w sobie.

Tekst i zdjęcia: Marynia Pawlak

Indie to milczenie Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Redakcja goforworld.com

goforworld.com poleca!