Indie niedokończone Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Indie niedokończone

„Mahabodi express?!” – pytam kolejną osobę na peronie… „Cancell, cancell! (odwołany!)” – słyszę. No ok… ?Shanti, shanti?. Myśl spokojnie, ale szybko i skutecznie… Spojrzałyśmy się na siebie z Paz, dziewczyną ze zdjęcia na skuterze, z którą postanowiłyśmy odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Reagować trzeba szybko w kraju przekraczającym ponad miliard mieszkańców, dla których atmosfera kolejek, pociągów, autobusów i generalnie transportu wpływa bardzo nietypowo, przeobrażając ten na ogół spokojny i uśmiechnięty naród w zawodowych spychaczy, agresywnych i zdeterminowanych myśliwych.

Kiedy już dopchałyśmy się na początek specjalnej (bo tylko dla kobiet) kolejki kasy biletowej okazało się że odwołano już trzy pociągi. Ale jeśli zdążymy, na peronie pierwszym stoi pociąg, który jedzie tam, gdzie chcemy. Biletów nie musimy kupować, tylko pokazać nasze stare (czasem ten kraj jest o wiele bardziej ludzki od krajów europejskich, w których trzeba najpierw napisać odwołanie, prosić o zwrot pieniędzy i kupić nowy bilet… Ach biurokracjo pierwszego świata… Czasem mnie przerażasz!).
ala2

Wbiegłyśmy na peron i zaczęła się dobrze znana przepychanka, ale tym razem nawet nie mogłyśmy zbliżyć się do drzwi. Tłum krzyczał, napierał;podawano sobie bagaże, torby, siatki, dzieci i garnki ?górą?.

Jeśli nie tak, to inaczej… Zlokalizowałyśmy wagon kuchenny (nie mylić z Warsem: tutaj nie ma możliwości zjedzenia przy ładnym stoliczku z kwiatuszkiem i kiczowatym obrusem z papierowymi serwetkami. Tu jest kuchnia. I lodówka. Panowie gotują potrawy, które są później roznoszone po całym pociągu. A na podłodze stoją wielkie bryły lodu, które są raz po raz przecinane i dokładane do wielkich pojemników, gdzie znajdują się napoje).

Przechodząc obok buchających garów, uśmiechniętych kucharzy, misek, wiader i kotłów, znalazłyśmy się przed wejściem do wagonu, z którego wylewał się agresywny tłum mężczyzn, przyklejonych jeden do drugiego, tworząc jedną, wielką spoconą masę.

My na nich. Oni na nas. Za nami kucharze. Gra spojrzeń i uśmiechów. Nie wiem, co było w naszych oczach: strach? Przerażenie? Zmęczenie? Zmieszanie? I szef kuchni, kiwający głową (nie do końca na „tak” nie do końca na „nie”) pozwalające nam zostać w kuchni. Uff!!! Każdy zbliżający się osobnik był automatycznie odpychany z powrotem w tą dziką masę. My poczułyśmy się wyróżnione, bezpieczne i niesamowite szczęśliwe, pomiędzy guzikami kuchennymi, zgrzewkami wody, wiadrami z lodem i napojami. Powiewał nawet chłodny wiatr, kojący i uspokajający. Było cudnie!

in1

Siedziałyśmy padnięte, ale wdzięczne… Do momentu, w którym piramida kartonów z wodą, na których zrobiłyśmy sobie (w miarę luksusowe) siedlisko, runęła, rozrzucając butelki po całym wagonie. Grzecznie, ale bardzo stanowczo zostałyśmy wyproszone z wagonu… Nie ?w dziką masę? (chwała opiekunom naszym!), ale na zapleczu. ?Tam będzie lepiej?, mówiono nam!

I faktycznie było. Trafiłyśmy na wagon kontrolerów i personelu pociągowego (ludzi pracujących w kuchni, sprzątających i naprawiających). Usiadłyśmy jak najdyskretniej u stóp (literalnie) kontrolerów, zarzucając nasze torby na ich bagaże.

I znowu gra spojrzeń. My na nich, oni na nas… I znowu to poruszenie głowy, niby tak, niby nie, tak jakby OK.

I wielki uśmiech AzadKhana. „Madness” (wariactwo) – powiedział przypominający mi mojego własnego ojca uśmiechnięty kontroler w okularach, pokazując głową w stronę przeludnionych pociągów. Gdzieś w między czasie Paz znalazła sobie miejsce leżące w „pseudo kotłowni” pociągowej; a pod moim podłogowym siedzeniem natomiast ktoś z kuchni podrzucił mi kartony. Myślałam, że w takich warunkach kuchnia była wystarczająco pięknym miejscem, a tu proszę. Siedziałam w przejściu wśród pracowników, na podłodze brudniejszej niż ulica, z wielkim oknem na świat!

AzadKhan przecierał swoje zakurzone okulary, spoglądając przez okno. Pachniał anyżkiem, którym raz po raz wypełniał swoje usta. Czasem przerywał ciszę dudniących szyn i mówił: „Oto miejsce gdzie wyrabia się cegły…; tam spójrz organizują turniej krykieta…; ta droga prowadzi do samej Kalkuty, zobacz jaka ładna…”

„15 lat pracuje na tej samej trasie. W sumie nie mogę się żalić, ale wolałbym pracować dla siebie, szczególnie w takie dni, jak te”

„Dlaczego?”

„Widzisz, w normalny dzień wchodzą 72 osoby do wagonu. Dzisiaj szacujemy, że jest ich około 300 na wagon! Madness! Dlatego tu siedzimy…? Nikt nie może wykonywać normalnie swojej pracy. To niebezpieczne… Tam nas zlinczują!”

Mnie to nie przeszkadza. Cieszę się, że mam tak doborowe towarzystwo. Z Azadkhanem omawiamy całą sytuację geopolityczną Indii. Tak, Indie są wciąż „niedokończone”, „w procesie” (bardzo spodobało mi się to powiedzenie, jakże adekwatne) ale żywe i pełne tolerancji! W którym innym kraju zobaczysz meczet przy świątyni hinduskiej obok świątyni buddyjskiej? Rano budzi Cię śpiew arabskiego duchowego, w nocy zasypiasz z mruczeniem Hari Kriszny… Niesamowite!

Nie, nie podoba mu się sytuacja w Pakistanie czy też Afganistanie. Jako muzułmanin, ostro potępia ekstremistów, którzy jego zdaniem „pogubili drogę”. Jego marzeniem jest zobaczyć Dubaj! Omawiamy politykę, sytuacje w Kaszmirze i relacje z Bangladeshem. A schodząc na temat Royal Enfieldów, pokazuje dumnie swoje motocykle, ja jemu moją starą Humorosę, on mnie swoją dziką Hondę. Chciałby mieć Royal Enfielda. I ja też! Śmiejemy się, przyglądając się wioskom przez okno…

AzadKhan przynosi herbatę (koniecznie z mlekiem), którą w ciszy delektujemy się, zadowoleni ze wspólnego towarzystwa i bogatej rozmowy.

Trochę wstydliwie wyciągam komórkę by upamiętnić ten moment i pstrykam zdjęcie klasy B. Nim zdążyłam cokolwiek wydukać, Azadkhan kiwa głową i mówi „To ja Tobie bardzo dziękuję. To dla mnie wiele znaczy”.  I uśmiechając się niczym figlarny dżentelmen, wstaje i macha na pożegnanie.

in2

Zdjęcie nieostre, rozmazane, bez tła… Ale jest świadkiem tego ciekawego spotkania. I podobnie, jak Indie, wciąż niedokończone i w procesie, zostawia piękną rysę w pamięci.

Tekst i zdjęcia: Marynia Pawlak