
Głodni podróży
Szymon i jego żona Hye-Ryon kochają podróżować. Ich praca na to pozwala, więc ciągle planują nowe wyprawy. Na co dzień mieszkają w Korei Południowej, to właśnie to miejsce na świecie nazywają domem. Jak Szymon się tam odnalazł? Co go zaskakuje? I o czym będzie dla nas pisał na łamach goforworld.com?
GFW: Korea Południowa to ciekawe miejsce do życia. Zupełnie inna kultura. Jak się tam odnajduje Polak?
Szymon Brużewicz: Nie mam pojęcia! (śmiech) Dla mnie przeprowadzka tutaj była czymś tak naturalnym i ?bezbolesnym?, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Myślę, że to wszystko kwestia nastawienia. Przyleciałem po raz pierwszy do Seulu nie jako turysta, lecz ze świadomością, że będę tutaj mieszkał. Dlatego poznawałem miasto wyłącznie ?po drodze?, przy okazji załatwiania różnych spraw. Na pewno nie byłoby mi łatwo, gdyby nie moja żona. Przez pierwsze miesiące, Hye-Ryon prowadziła mnie wszędzie (dosłownie) za rękę i pomagała mi zrozumieć różnice kulturowe. Na przykład, wytłumaczyła mi, że jeśli pan na lotnisku przy odprawie bagażowej ? nawet na mnie nie patrząc ? zapyta ją, czy ten cudzoziemiec (czyli ja) ma walizkę do nadania, to nie jest to przejaw ksenofobii, ale powszechna koreańska przypadłość ? strach przed mówieniem po angielsku w obecności innego Koreańczyka, który zna ten język i zauważy wszelkie niedociągnięcia. Jeśli coś mnie wciąż złości w Korei, to chyba właśnie to.
GFW: Co w Korei zaskakuje cię najbardziej, w zwyczajnym, codziennym życiu?
Szymon Brużewicz: Hmm? to jest bardzo dobre pytanie! Po blisko dwóch latach chyba już niewiele. A wcześniej? Może koreańska kultura palli, palli (szybko, szybko) ? jeśli masz coś zrobić dzisiaj, zrób to wczoraj. Zakupy zamówione przez Internet najczęściej docierają tego samego dnia, góra następnego. Mieszkając w Seulu często robiliśmy zakupy spożywcze przed północą, kurier przyjeżdżał o 2-3 w nocy i zastawiał paczkę pod drzwiami. I nikomu nie przyszłoby do głowy żądać za to jakiejś dodatkowej opłaty. To samo w banku: robisz przelew w niedzielę wieczorem, a odbiorca w dowolnym innym koreańskim banku ma pieniądze na koncie 5 sekund później. I znowu bez żadnych opłat ? ani za prowadzenie konta, ani tym bardziej za przelew. Kiedy otwierałem swoje pierwsze konto w banku, wypełniłem dokumenty, pani wyszła na chwilę do drugiego pokoju i wróciła z? kartą do bankomatu. Nadrukowali moje imię i nazwisko i tyle. Za to na kartę kredytową musiałem czekać aż trzy dni (śmiech). I tak jest ze wszystkim: szybko, szybko, palli, palli. Koreańczycy nie lubią czekać – niektórzy mówią, że to efekt uboczny ostrego jedzenia. Nie wiem, może to prawda, bo ja im dłużej tu mieszkam, tym bardziej niecierpliwy się robię (śmiech).
GFW: Sporo piszesz o kulinariach na swoim blogu. Czy zupełnie przestawiłeś się na tamto jedzenie? To robi różnicę?
Szymon Brużewicz: Przed wyjazdem do Korei wszyscy, łącznie z moją przyszłą żoną, ostrzegali mnie, że tutejsza kuchnia jest bardzo ostra. O dziwo, choć nigdy nie byłem ekspertem w jedzeniu pikantnych dań, jakoś tego nie zauważyłem. W pierwszym tygodniu faktycznie miałem wrażenie, że jedzenie jest nieco ostre, w drugim już nie, a w trzecim zacząłem narzekać, że mogłoby być ostrzejsze? Czy to możliwe, że koreańskie chili do cna wypaliło mi kubki smakowe? (śmiech) Bezsprzeczną zaletą koreańskiego jedzenia jest to, że oprócz ognia piekielnego można w nim wyczuć bogactwo innych smaków. Niebawem spróbuję opowiedzieć Wam o nich więcej na goforworld.com. Wracając do Twojego pytania: tak, przestawiłem się i to do tego stopnia, że kiedy jesteśmy w Polsce czy chociażby w Stanach (jak teraz), czasem dosłownie nie mamy co do ust włożyć (śmiech) ? wszystko jest za ciężkie, za tłuste. ?Nasza? kuchnia koreańska jest lekka, oparta na owocach morza, ryżu, warzywach i praktycznie bez tłuszczu. Określenia ?nasza? używam nie bez przyczyny: obecnie, ta tradycyjna koreańska cuccina povera jest bowiem wypierana przez wszechobecny kult mięsa. Dlatego też coraz częściej można spotkać otyłych Koreańczyków, co kiedyś było nie do pomyślenia. My mięsa praktycznie nie jemy i dlatego wyglądamy tak jak wyglądamy (śmiech).
GFW: Jak Koreańczycy przyjmują Polaka, który zdecydował się żyć w ich kraju?
Szymon Brużewicz: Ze konfucjańskim spokojem! (śmiech) Podejście do cudzoziemców w Korei jest dość specyficzne. Z jednej strony chcieliby być krajem otwartym na zachód, a z drugiej trochę się boją. Jeśli chodzi o mnie, to przy pierwszym spotkaniu wszyscy zakładają, że jestem ze Stanów, no bo skąd mógłbym być? Tutaj wszystko jest amerykańskie (śmiech) A jak już dowiadują się, że jestem z Polski, to są bardzo zdziwieni, że mamy swój język i nie jest nim angielski! Na początku trochę obawialiśmy się, jak przyjmą mnie moi teściowie ? starsze pokolenie jest jednak bardziej konserwatywne i nie do końca akceptuje małżeństwa międzykulturowe. Nic z tych rzeczy! Mam wrażenie, że traktują mnie bardziej jak syna niż zięcia. Ja też zwracam się do nich ?mamo?, ?tato?, (omma, appa). W tradycyjnej koreańskiej rodzinie byłoby to nie do pomyślenia ? tutaj każdy każdego tytułuje w zależności od stopnia pokrewieństwa i wieku. Na szczęście nikt mi o tym wcześniej nie powiedział i już tak zostało! (śmiech)
GFW: Sporo podróżujesz? Skąd to pragnienie? I tak wybyłeś na koniec świata (śmiech)
Szymon Brużewicz: Myślę, że to choroba, naprawdę! Pewnie to wszystko dlatego, że jako dziecko nigdzie nie podróżowałem, bo nie chciano mi wydać paszportu. Dlatego teraz, po tygodniu od powrotu skądś zaczynam czuć się nieswojo, a po dwóch zamiast pracować, sprawdzam ceny lotów z Internecie. Moja żona już wie, że za chwilę padnie sakramentalne pytanie How about going to? next week/month? (niepotrzebne skreślić). Na szczęście jesteśmy do siebie z Hye-Ryon pod tym względem bardzo podobni, a w naszym fachu pracować możemy z dowolnego miejsca na Ziemi. Poza tym, mieszkając o nieco ponad godzinę lotu od tak fascynujących miejsc jak chociażby Japonia, siedzenie na czterech literach byłoby znacznym nadużyciem. A przecież Australia jest oddalona od nas tylko o 10 godzin lotu, a nie o 30 jak od Polski! I jak tu nie polecieć, szczególnie gdy na półkuli północnej zima? Do Stanów też 10 godzin lotu ? tyle samo co do Polski. To trochę jak z tą szklanką, która dla jednych jest w połowie pusta, a dla innych do połowy pełna. Wszędzie tak samo daleko, czyli blisko (śmiech).
GFW: Korea to drugi dom? Taki prawdziwy, w którym dobrze się czujesz?
Szymon Brużewicz: Tak. Rzadko kiedy mam wrażenie, że jestem w domu, ale teraz właśnie tak jest. Być może kiedyś będziemy musieli z Korei wyjechać ? nie zapominajmy, że ten kraj jest od ponad pół wieku w stanie wojny. Często o tym rozmawiamy i naprawdę nie przychodzi nam do głowy żadne inne miejsce, które byłoby równie dobre do życia. Może to właśnie dlatego podróżujemy ? w poszukiwaniu planu B? (śmiech)