
Filipińscy Szamani
Kiedy usłyszałem o szamanach, pusty śmiech mnie ogarnął. ?Naiwniaka ze mnie robią, frajera szukają? ? pomyślałem. Cały świat korzysta z dobrodziejstw współczesnej medycyny, nawet polski NFZ powoli się ogarnia, a na Filipinach wierzą w szamanów? Już Lenin mówił, że zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza. Postanowiłem więc sprawdzić legendy o cudownych uzdrowieniach i turystach-kuracjuszach przybywających na Filipiny.
Droga do szamanów
Aby tego dokonać, przede wszystkim musiałem przybyć na wyspę Siquijor. Dostać się tam można tylko i wyłącznie promem. Wyspa położona jest na południe od Cebu (7 godzin rejsu) i nie zalicza się do turystycznych ikon na mapie świata. Wprawdzie funkcjonuje tam sporo kurortów różnej klasy, niemniej jednak legendy, które krążą o wyspie, nie sprzyjają turystyce na masową skalę.
Do szamanów nie poprowadzą nas drogowskazy, ani nawigacje GPS. Pozostaje koniec języka za przewodnika celem zorganizowania? przewodnika. Jeśli uda nam się go znaleźć, on umówi nam termin spotkania. Są zatem jakieś podobieństwa z NFZ.
Mnie się udało. Znalazłem przewodnika i dożyłem do terminu wizyty. O brzasku wraz z grupką znajomych ruszyliśmy w góry. Jechaliśmy na skuterach po drogach krętych, jak jelito cienkie. Starałem się nie odrywać wzroku od pleców przewodnika i powtarzałem sobie w myślach ?W dół nie patrz, nie patrz w dół?. Po niespełna godzinie udało nam się dotrzeć szczęśliwie na miejsce. Wiecie, czym się wyróżniało? Niczym. Ot, zwyczajny zakamarek filipińskiej prowincji. Gdyby nie przewodnicy, to prędzej niż szamanów, znaleźlibyśmy tam złoża ropy.
Dziewczyna szamana
Na ?zaczarowaną posesję? wkroczyliśmy nieśmiało. Wypatrując ?magicznych osób? przemierzaliśmy ogródek. Czułem, jak włosy jeżyły mi się na karku. Niepokój. Nie wiedziałem, co mnie czeka.
Nagle z niewielkiego domku wychodzi nam na spotkanie kobieta, jak się okazuje ? żona szamana. Jej lubego nie ma, bo akurat udał się do dżungli na ?ziołobranie?. ?Dziewczyna szamana? zaprasza nas do siebie, prosi o zajęcie miejsc siedzących i zaczyna opowiadać…
Przez kolejne dwie godziny usłyszałem mnóstwo interesujących informacji na temat leczenia ziołami oraz historii tego nietypowego miejsca. Kobieta wytłumaczyła mi, że to do jej męża przyjeżdżają ludzie z całych Filipin, aby się leczyć.
Opowieść dziewczyny szamana
Nie dowierzam, ale dowiaduję się coraz więcej i więcej. Kobieta zaczyna wyjaśniać, na czym to wszystko polega oraz pokazuje na stertę liści i gałęzi pośrodku ogródku. Myślałem, że ta sterta zapłonąć ma jako ognisko. Kiedy dowiedziałem się, że to zbiór ponad stu rodzajów ziół zebranych w dżungli, byłem pod wrażeniem. Szaman, na którego czekaliśmy poszedł właśnie na kolejne ?ziołobranie?. Udaje się na nie co piątek. Uzbierać musi jeszcze drugie tyle. Na koniec tych zbiorów, w ?czarny piątek? przed świętami, z tych dwustu rodzajów ziół zostanie przygotowany wywar leczniczy, który będzie rozdawany podczas fiesty dla mieszkańców.
Wciąż czuję się nieswojo i nie grzeszę wiarą w ziołowy proceder, ale ostatnie wątpliwości mijają, kiedy dowiaduję się, że tydzień temu była tutaj poważna telewizja, robiąc podobny materiał. Podczas dalszej dyskusji wychodzą na jaw kolejne sposoby leczenia oraz różnice kulturowe, które są ogromne. Kobieta pokazuje mi następny dziwny specyfik, który ma pomóc w regeneracji mięśni. Wącham go i dokładnie wiem, co to jest. Zapach tego specyfiku jest dokładnie taki sam jak najbardziej popularnej maści dla sportowców! Tyle że tutaj jest w 100% naturalny i nie w formie maści, ale płynu na bazie oleju.
Rozmowa się przedłuża, a ja całkowicie zapominam o otaczającym mnie świecie. ?Dziewczyna szamana? wciąga mnie w zupełnie nowy świat ? świat roślin, o którym w Europie mogłem tylko poczytać. Zaczyna mi tłumaczyć, że na Filipinach występują co najmniej cztery rodzaje imbiru, a każdy z nich ma inne zastosowanie i właściwości. Wyjaśnia działanie poszczególnych roślin i zapewnia mnie, że wszystko to, co znaleźć można w dżungli, jest w stanie wyleczyć człowieka z wszelkich ?popularnych? schorzeń.
Szaman we własnej osobie
To niecodzienne spotkanie, podczas którego straciłem poczucie czasu, przerywa nadejście nieznajomego mężczyzny. To szaman. Wchodzi do ogrodu, podchodzi do wspomnianego stosu i dokłada do niego kolejnych kilkanaście ? jak mawiają w Krakowie ? haberdzi. Czekaliśmy na niego dwie godziny, a mi zdaje się, że ledwie dwie minuty upłynęły. Szaman jest zdecydowanie mniej rozmowny, ale wszystko to, co chciałem usłyszeć, wyjaśniła mi jego ?domowa rzecznik prasowa?.
To spotkanie odcisnęło się mocno na mojej `zeuropeizowanej psychice`. Wciąż towarzyszyło mi poczucie mistycyzmu, a jednocześnie pewność, że wszystko tam jest takie? naturalne. Filipińską pachnącą ziołem ?przychodnię? odwiedziłem po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni.
Autor: Rafał Baran