
Dziwne potrawy. Wyzwanie dla podróżnika?
„Weź, weź, no spróbuj!” – mówi znajoma i podtyka mi pod nos smażonego konika polnego. Tak to wygląda, choć nie wiem dokładnie, czy to właśnie ten owad. W każdym razie: ma nogi, odwłok i malutką główkę. Przysmak rodem z Kambodży, ale znany także w innych miejscach na świecie. Biorę na język, rozgryzam. Nie czuję żadnego charakterystycznego smaku. Ani to dobre, ani niedobre. Chrupiące. Ale mam satysfakcję, że zjadłam robaka. Mała rzecz, bo konkurencja jest spora…
To wcale nie ma być ranking najobrzydliwszych potraw świata. Co komu smakuje, to rzecz względna, umowna, a o gustach się nie dyskutuje. Natomiast zachowania kulturowe są różnorodne. Czy przy okazji pyszne, wykwintne, atrakcyjne? Może po prostu nie do przełknięcia? Tak, jak ja nie zjem zupy z ptasich gniazd, tak być może Chińczyk nie tknie kaszanki. Przecież to kasza i krew. I kto tu jest lepszy?
Co kraj, to obyczaj
Podróżnik nie ma lekko. Żywi się tym, co akurat zaserwuje mu lokalna ludność, co znajdzie, co wyda mu się jadalne. Co więcej, podróżnik powinien chcieć poznawać nowe smaki. Przecież to właśnie pożywienie nas określa. Jest obrządkiem kulturowym, wyrazem tożsamości i uosobieniem tradycji. Ktoś, gdzieś, kiedyś musiał wpaść na to, że jakaś przedziwna część zwierzęcia jednak jest jadalna. Może nawet nie część. Ostatecznie najdroższa kawa świata, tak zwana Kopi Luwak (Indonezja) wytwarzana jest z łajna. Cyweta, drapieżnik podobny do kota, trawi ziarna kawy w taki sposób, że zyskują one niezwykły aromat. Przyprawia on kubki smakowe amatorów kawy o drżenie. Czy to jedynie ciekawostka, czy skarb warty poznania?
Podróżnik, smakosz, fighter
Być może wcale nie chodzi o to, aby jeść mózg małpy, bycze jądra lub też smażone tarantule doprawione czosnkiem. Podróżnik musi pojąć, dlaczego to się jada. Co to oznacza i co za tym stoi. Na przykład za smażonym pająkiem i cykadą czai się nic innego, jak bieda. Owadów nie brakuje, czemu więc się nimi nie nakarmić, skoro mięso to luksus, a nie ma co do garnka włożyć…? Czy bardzo różni się to od jedzenia podrobów, czy chociażby jakże wykwintnej czerniny?
Bieda to jedno, ale jest również poczucie mocy.
Przez żołądek do… siły
Na Filipinach i w Wietnamie spożywa się jaja z embrionem. Czytaj: małym kurczątkiem. Mdli mnie na samą myśl, to przecież obrzydliwe. Z drugiej strony, jadam jaja, kiedyś jadałam drób. A Filipińczycy gorąco wierzą, że to danie stanowi potężny afrodyzjak, więc spożywają je, aby nabrać mocy. Czy więc ich przysmak, szokujący dla Europejczyka, jest inny od tego, co znajduje się na naszych stołach? W kwestii nabierania mocy nie ma kompromisów.
Nie inaczej sprawa wygląda w Tajlandii, gdzie pija się krew węża. Oni również robią to nie dla smaku, nie dla zaspokojenia łaknienia, ale z wielkiej wiary, że krew jadowitych węży da im siłę, płodność, szczęście.
Nasza Europa też smakiem stoi
Rzeczywiście, nie tylko dalekie kontynenty karmią się smakami przedziwnymi. Zmęczony podróżnik powinien zakosztować potrawy o nazwie Haggis, rodem ze Szkocji. Jest to winien pamięci wędrownych hodowców bydła, dla których podroby, zszywane w żołądku owcy, były nie tylko pożywne, ale także bardzo praktyczne w transporcie. Tanio, smacznie (?), szybko. Na ciepło i na zimno – to właśnie przemawia na korzyść przysmaku podróżników z dawnych czasów.
Przesunąć granice rozsądku
Nie zawsze `potrawy przedziwne` dyktowane są względami kulturowymi. W Sardynii musiano zakazać produkcji sera o nazwie Casu Marzu, który zawierał w sobie żywe larwy, doprowadzające proces gnilny do… granic wytrzymałości ludzkich kubków smakowych. Tym razem smakosze nie spożywali (lub też nie spożywają go) w celu nabrania mocy lub zaspokojenia głodu. To nic innego, jak kulinarne `ekstremum`. Trekking dla podniebienia. I ostatnia droga dla żołądka. Ser jest obecnie dostępny na czarnym rynku, wciąż poszukiwany przez ryzykantów.
Jedzenie nigdy nie stanowiło próby zaspokajania łaknienia. To zawsze był obrządek, próba pokazania siebie i eksperymentowania. Czy istnieją granice?