
Dla kobiet i dla siebie
Podróżniczka, autorka bloga Plecak i Walizka, kobieta, która potrafi wyjść ze swojej strefy komfortu – Hania Sobczuk. Niedawno wydała e-booka [zobacz] i chwilę temu przeszła piechotą 400 km, aby dać siłę sobie i wesprzeć kobiety.
GFW: Bardzo poruszyło cię to, co wydarzyło się w Polsce. Otworzyłaś się na swoim blogu, a zaraz potem napisałaś: Przejdę polskie wybrzeże Bałtyku. Od Świnoujścia po Hel. 350 kilometrów. Pieszo. Sama. W październiku. To wyzwanie pozwala ci zamknąć pewne rozdziały w życiu?
Hanna Sobczuk: Tak, zdecydowanie. Taka podróż w samotności pozwala wiele rzeczy przemyśleć, odciąć się od nich, postawić grubą kreskę i zostawić za nią przeszłość. Wiele rzeczy sobie poukładałam, przeanalizowałam. Zdecydowałam się na takie wyzwanie, żeby pozbierać się po bardzo toksycznej relacji, w której byłam; żeby przypomnieć sobie jak wyglądało moje życie przed nią i złapać znowu wiatr w żagle.
Myślę, że takie bycie sam na sam ze sobą jest czasem potrzebne, bo można wtedy ułożyć w głowie wiele rzeczy, bez słuchania „dobrych rad” wszystkich dookoła. To takie katharsis.
GFW: Jak to jest, iść i iść, mając świadomość, że cel jest blisko?
Hanna Sobczuk: Chyba dopiero trzy dni przed końcem poczułam, że cel jest blisko. Przez cały miesiąc w ogóle nie skupiałam się na celu, po prostu szłam. Wiedziałam dokąd idę, ale to ciągle było za daleko, żeby myśleć o końcu wędrówki.
Ja działam dość strategicznie – mam w głowie cel, większy obraz, ale danego dnia skupiałam się tylko na tym, żeby dojść do miejsca zakwaterowania. Żeby przejść te 15, 20, a czasem 25 kilometrów.
Dopiero we Władysławowie zrozumiałam, że już kończę. I wtedy poczułam taką ulgę pomieszaną z żalem, bo z jednej strony byłam już zmęczona i chciałam po prostu odpocząć, ale z drugiej strony, ta wędrówka trwała cały miesiąc. Miałam piękne widoki i cudowną pogodę i trochę było mi smutno, że to się już kończy.
GFW: Mieszkałaś w Hiszpanii, ale nie zakochałaś się w tym kraju. Jak odnajdujesz się w Polsce, po kilku miesiącach?
Hanna Sobczuk: Hiszpania nie porwała mnie jakoś szczególnie, ale za to zakochałam się w Granadzie – mieście, w którym mieszkałam. Zaczynam powoli za nim tęsknić.
Za to w Polsce odnajduję się bardzo dobrze, bo nie było mnie tu kilka lat i właśnie zdążyłam zatęsknić. Pomimo tego, że ostatnio nastroje są dość chwiejne i nie dzieje się za dobrze, to jednak po kilku latach nieobecności docenia się bardziej ten nasz grajdół, niż jakiś obcy. Myślę, że potrzebowałam tych kilku lat za granicą, żeby właśnie to docenić.
GFW: Urzekła mnie twoja opowieść o tym, jak statystowałaś na planie filmowym w Wietnamie… [posłuchaj] Co za przygoda! Właśnie za to kochasz podróże?
Hanna Sobczuk: Chyba tak. Za to, że wszystko może się zdarzyć, za taką nieprzewidywalność i przygody, które potem wspominam latami. Bycie statystką na planie filmowym w Wietnamie było jednym z najbardziej nieprzewidywalnych wydarzeń nie tylko w mojej podróży po Azji, ale również w całym moim życiu. Świetnie się bawiłam, choć nie obyło się bez trudności.
GFW: Jakie są twoje dalsze plany? Czy w ogóle myślisz o 2021 roku?
Hanna Sobczuk: Obecnie sytuacja na świecie jest tak nieprzewidywalna, że staram się nie robić planów na dłużej niż miesiąc, maksymalnie dwa wprzód. Nie chcę się potem rozczarować, że coś nie wypaliło. Obecnie żyję z dnia na dzień. Mam mnóstwo miejsc do zobaczenia w Polsce, zrobiłam sobie nawet listę, więc staram się nadrobić te lata rozłąki.
Trochę brakuje mi takiej swobody, żeby zobaczyć świat, ale skupiam się na tym, co możliwe i nie narzekam. Polska jest pięknym krajem i cieszę się, że mogę teraz odkrywać swoje własne podwórko.