
Czy slow travel oznacza koniec z lataniem?
O nurcie slow travel [przeczytaj] mówi się już od dawna, ale dopiero pandemia pokazała nam, jak to się robi. Obostrzenia dają nam w kość, a miłośnicy lotów muszą obejść się smakiem. Do łask wraca podróżowanie pociągiem, promem i samochodem.
Pociągi wracają do łask
Czy słyszeliście o tak zwanym „Efekcie Grety”? Chodzi o renesans kolei w krajach Unii Europejskiej. Co więcej, pandemia nie zaszkodziła pociągom aż tak mocno, dlatego to właśnie ten środek lokomocji szczególnie zwraca uwagę podróżników.
Idźmy jednak dalej: choć podróże samolotem to minimalne ryzyko zarażenia się koronawirusem [pisaliśmy o tym TUTAJ], to jednak nowoczesne slow travel pozostaje dalekie od latania. W Szwajcarii powstał nawet specjalny termin „flygskam”, który oznacza właśnie wstyd spowodowany wybieraniem samolotu w podróży. Ambasadorka ekologicznego podróżowania, Greta Thunberg, rozpromowała ten trend, bo sama korzysta najczęściej z podróży koleją.
Unikanie latania ma związek nie tylko z pandemią, ale z byciem eko. Jak pokazują badania Europejskiego Banku Inwestycyjnego, aż 1/3 badanych Europejczyków zrezygnowała z wsiadania samolot właśnie ze względu na ekologię.
Slow travel w nowej odsłonie
Nowopowstałe biuro podróży Byway (działa w UK i we Francji) oferuje wyprawy wolne od linii lotniczych. Podróżni mogą liczyć na pociągi, rowery, a nawet kajaki. To daje możliwość rozkoszowania się czasem poza domem, nie oddalając się jednak aż tak daleko – a na pewno nie na drugą półkulę.
Co to oznacza dla linii lotniczych?
Choć 20% badanych respondentów w badaniu brytyjskiego stowarzyszenia ABTA deklaruje, że bycie eko wpływa na podejmowane przez nich wybory, to jednak linie lotnicze nie powinny czuć się zagrożone. Po pierwsze: świetna infrastruktura kolejowa to domena krajów wysokorozwiniętych, po drugie: slow travel można rozumieć na wiele różnych sposobów, a możliwość szybkiego przemieszczania się to mimo wszystko luksus, z którego wciąż będziemy chętnie korzystać.