Chicken bus Biuro podróży Goforworld by Kuźniar

Chicken bus

Szalony kierowca, wypełnionego po brzegi Chicken Busa, pędzi z zawrotną prędkością po górskich drogach. Z głośników leci wesoła latynoska muzyka, na zakrętach rozbawieni ludzie przechylają się na siebie. Na kolejnych przystankach (duże słowo, przystanek to rzecz umowna w Gwatemali) wskakuje jakiś lokalny sprzedawca krzycząc: „Bananas, patatas, cocos..”. I tak przez kilka godzin. Nie przestaję się uśmiechać, choć mała obawa czy mój plecak, przy tych szalonych zakrętach przypadkiem nie spadnie z dachu, cały czas mi towarzyszy.

 

Jest ryzyko, jest zabawa

Gwatemalski lokalny autobus, inaczej Camioneta, przez turystów potocznie nazywany jest „Chicken Busem”. Nazwa pięknie się przyjęła, nawet Gwatemalczycy  coraz częściej je tak nazywają.  Są to kompletnie zdezelowane legendarne żółte school busy z USA. W Polsce, i nie tylko u nas, nigdy nie zostałyby wypuszczone na drogi.

Te autobusy to jeżdżąca osobowość, bardzo często czule nazywane żeńskimi imionami, Aurelia, Camilla, Carmencita itd. Przywodzą na myśl piękne i barwne gwatemalskie kobiety, zadbane i wymalowane, niektóre z przesadnie dobraną „biżuterią”. Kolorowe, dostojne, groźnie pędzą po gwatemalskich wąskich i krętych drogach, zostawiając za sobą kłęby czarnego dymu i dużo hałasu. Niejeden odcinek specjalny rajdu mógłby się tu odbyć, z szalonymi gwatemalskimi kierowcami na czele. Przejażdżka Chicken busem to „kawał szoferskiej przygody” (jakby to określił mój brat), wspaniałe, jedyne i niepowtarzalne spotkanie z lokalną kulturą. Dla mnie to najlepszy sposób na poznanie i „dotknięcie” tego kraju.

 

Ścisk to zdrowie

Folklor, chaos, zawsze uśmiechnięci i życzliwi ludzie. Głośna latynoska muzyka z głośnika, zamęt, tu ktoś wsiada tu wysiada, w środku tłum ludzi, na siedzeniach po 3, 4 osoby, ławeczki małe, (w końcu to autobus szkolny), dobrze, że Gwatemalczycy to ludzie niskiego wzrostu. Ja również należę do tej grupy, wiec mieszczę się idealnie. Kolejny przystanek, kolejne osoby z tobołkami, workami z warzywami, owocami, z kartonami jajek, ktoś z klatką z kurczakiem.  Pan z lodówką próbuje  sprzedawać lody, pani z miską oferuje świeże tortille z gorącą fasolą, w okienku piękna gwatemalska dziewczynka krzyczy: „Aqua, soda, cinco quetzales!”. Jakiś gość się przepycha, krzycząc z uśmiechem na twarzy: „Fritas, papas..!”. Cyrk na kółkach. Nagle lokalni akwizytorzy wysiadają, choć mam wrażenie, jakby ludzi w ogóle nie ubyło. „Rany, jak oni się tu wszyscy mieszczą?” myślę sobie, po czym moim oczom ukazuje się widok: kolejnych 15, dosłownie dopchanych do środka ludzi z tobołkami (nie wszystko mieści się na dachu – głównym bagażniku potężnej camionety). Na sam koniec tego peletonu wsiada elegancko ubrany w garnitur Gwatemalczyk, z teczka i tablicą z wykresami.

Ruszamy dalej. Muzyka cichnie, a elegancki pan zaczyna swój wykład na temat zdrowia, pokazując wszystkim  tabele i wykresy; w ruch idą różnego rodzaju maści i ziółka. Przelatują z rąk do rąk, każdy z zaciekawieniem ogląda i wącha. Pani obok mnie podpowiada, że ta akurat to maść na prostatę.

 

Targ na kółkach

 

Gorąco, okna pootwierane, wiatr we włosach, wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci, słuchają z zaciekawieniem. Nagle autobus zatrzymuje się na środku zielonej drogi i elegancik z teczką  i tabelami wysiada.  Wsiada natomiast Pan z Biblią, który przez następne 20 minut próbuje oświecić ludzi, a grzeszników nawrócić, mało tego: udaje mu się nawet zebrać pieniądze do czapki. W „chiken busowej” atmosferze wpatruję się w piękne widoki za oknem.

 

Nie mogę oderwać wzroku od niesamowicie soczystej zieleni, która obrasta wzgórza dookoła, aż nagle ktoś ciągnie za moje, już spalone gwatemalskim słońcem, blond włosy. Odwracam się i widzę piękny uśmiech pomieszany z zawstydzeniem na twarzy małego chłopca. Odwzajemniam…

 

Autor Ewa Polak