
Autorzy GFW na Wielkanoc!
Wielkanoc dla każdego ma inny wydźwięk. Jednym kojarzy się z wiosną, innym z nową nadzieją, jeszcze innym – po prostu z tradycyjnym jajeczkiem… Pomimo tych różnic, wszystkich łączy myśl o bliskich, o odrobinie spokoju i ukochanych tradycjach. Lubimy do nich wracać. Mamy sentyment. A nasi Autorzy? Jak przeżywają Święta Wielkiej Nocy…?
Poprosiliśmy ich o kilka zdań. Dzielą się z nami kawałkiem swojego świata. To dla Was!
Marcin Wesoły, blog Karaiby i inne rewiry:
Świętami Wielkanocnymi to ja żyję z przeszłości. Wioska moich dziadków, gdzieś na Dolnym Śląsku. Wiosna, czasem słońce, nierzadko deszcz, może marzec, może kwiecień, bo to przecież ruchome. Zasuwałem z koszykiem, ładnie ubranym, wielkim, że musiałem go targać obiema dłońmi, z przodu, spracowałem się przy tym nielicho. Ale doniosłem do kościoła, podsunąłem księdzu pod samo kropidło, aby porządnie wodą święconą chlapnął. Czułem że, jak nic nie kapnie na pisanki, czy na kiełbasę, czy na drożdżową babkę to nic z tego nie będzie. Przy wielkanocnym śniadaniu dziadek mówił na wstępie, winszował, urodzaju każdemu życzył, czasem oczy mu wilgotniały, głos deczko łamał.
Potem rodzina siadała do stołu i jadła uwolniona już od postu. Rosła góra jajecznych skorup. Trzeba je było zakopać, gdzieś w ogrodzie, co mi pachniało jakąś magią, jakimś wudu, jak bym to teraz widział. Ja może z pół malowanego jajka zjadałem, niejadkiem byłem za młodu, zresztą „Zająca” wyczekiwałem. Był taki, przychodził, coś mi darował. Miałem z tego frajdę. A potem do pryskania wodą w Lany Poniedziałek byłem pierwszy. Także przy deszczowej aurze. Nie mogłem odpuścić. Przecież strzykawkę grubości przedramienia szykowałem na tydzień przed i nie wahałem się jej użyć. Wiadro było za ciężkie, z wiader polewała we wsi stara gwardia. Ja żółtodziób zaciągałem wodę np. z kałuży, jak się trafiła, czasem z samego spodu, no i nieraz zaciągnęło się tam jakieś błocko i poszło po plecach sąsiadki, po strojnym przyodziewku. Wydrzeć się na oberwańca w święta nie wypadało. Jaki to był wspaniały czas! Głupi człowiek, że wyrasta z tego wszystkiego. Tamte święta co roku we mnie odżywają. Te dzisiejsze są dalej rodzinne, spokojne, raczej w mieście, pachną białą kiełbasą, żurkiem. Na szczęście zapomniałem, co znaczy być niejadkiem. Te święta zawsze z jakąś nową nadzieją przychodzą, jak wiosna, jaka by ona nie była.
***
Maja i Szymon, blog IntoAmericas:
„Wielkanoc na brazylijskim dywanie”
Ostatnie święta Wielkiej Nocy spędziliśmy w Ouro Preto, uroczym kolonialnym miasteczku w Brazylii.
Najciekawszy moment kilkudniowych obchodów nastąpił w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę. Zamknięte centrum Ouro Preto, które zakwitło w zielonej dolinie w XVIII wieku na żyznym gruncie gorączki złota, było jeszcze spokojniejsze niż zwykle. Wybiła północ. Wybrukowane strome uliczki miasta pełne są worków z kolorowymi trocinami i ludzi przy pracy.
Od dziadków po wnuki, niektórzy z kieliszkami wina, piwa lub whisky w dłoniach, co roku wszyscy sypią dywany na trasie procesji. Śmieją się, żartują. Inni przesiadują na progach domów i przyglądają się z aprobatą. Powstają setki metrów dywanu – geometryczne kształty, kwiaty i aniołki z drewnianych szablonów. Poniżej kilku muzyków gra smętneSaudade de Ouro Preto.
I my pomagaliśmy wysypywać czerwoną lilię na złotym tle. Rano w Wielką Niedzielę przed kościołem pod wezwaniem Matki Boskiej Pilar pełno było pyzatych aniołków i zafiksowanych na nich mam. Ustawili je na kolorowym dywanie, nie dbając o to, czy się zniszczy. „Złóż rączki”, „Obejmij siostrzyczkę”, „Pokaż ząbki”, „No złóż rączki” – słychać było ze wszystkich stron.
W procesji poszli: Jan Chrzciciel, Salome z nożem i jego głową pod pachą, królowa Ester, małżonkowie z Kany Galilejskiej, Trzej Królowie, a za swoją żoną Mojżesz z tablicą 10-przykazań. Przed każdą biblijną postacią dreptał aniołek – biały lub różowy, zależnie od fantazji rodziców – który w ręce trzymał plakat zapowiadający postać (na wypadek gdyby jakiś niezbyt oblatany w przypowieściach widz się nie zorientował).
***
Julia Raczko, Australia
Każda okazja jest dobra, żeby… jechać na camping. I co z tego, że jest Wielkanoc? Czy ktoś powiedział, że trzeba ją spędzać w domu? Ważne, żeby być w gronie najbliższych, a gdzie? Najlepiej nad jeziorem, w lesie, albo na plaży. Australijczycy uwielbiają wypady pod namiot, czy wycieczki camperem. Uwielbiają spacerować, piknikować i obserwować niebo pełne gwiazd. W czasie Świąt Wielkanocnych wszystkie parki narodowe i najbardziej popularne ośrodki turystyczne pękają w szwach, a miasta pustoszeją. Czas pakować walizki!
***
Marcin i Dorotka, Travelnauci
Wielkanoc w Australii przypada na jesień, ale wcale to nie oznacza, że w tym okresie Australijczycy siedzą potulnie w swoich domach i ogrzewają się przy kominku… Aura i temperatury ciągle rozpieszczają, więc wolne świąteczne dni spędza się nad Oceanem, na campingu, w podróży po kraju, bądź przy… grillu. Zawsze w towarzystwie rodziny, bo to święta bardzo rodzinne. Na dni wolne od pracy, oprócz weekendu, przypada jeszcze Wielki Piątek (Good Friday – dzień, w którym sklepy są pozamykane, nawet codzienna gazeta w ten dzień nie jest wydawana) oraz Poniedziałek, podczas którego, rzecz jasna, nie ma tradycji polewania się wodą, za to z wielką pompą są organizowane festiwale Wielkanocne.
A co z tradycjami kulinarnymi? Świąteczny obiad spędza się z rodziną przy grillu. Grilluje się mięso, owoce morza, warzywa, sącząc przy tym lokalne wino lub lokalny cydr.
Święta Wielkanocne w Australii są bardzo czekoladowe. Czekoladowe króliki, czekoladowe jajka, kurczaki i wszystko inne, a jakże – z czekolady! Dla dzieci organizowane są zabawy (Easter egg hunts) w poszukiwanie czekoladowych jajek, które Wielkanocny Królik (czy raczej Wielkouch Króliczy*) zostawił w ogrodzie. Zwyczajem wielkanocnym jest jedzenie słodkich bułek (hot cross buns) udekorowanych symbolem krzyża. Tradycyjne hot cross buns wypieka się z owocami suszonymi, głównie rodzynkami. Ostatnio popularne są również te z podwójną czekoladą, lub bezglutenowe.
My tegoroczne święta Wielkanocne, spędzimy daleko od tego wszystkiego, w podroży, bladym piątkowym świtem wyruszamy na pustynię – to taka nasza tradycja.
A Wam wszystkim życzymy, radosnych i spokojnych świąt! 🙂
*Wracając do Wielkoucha Króliczego – bo to fajna ciekawostka, od 1991 roku Wielkanocy Królik ustępuje miejsca Wielkouchowi. Australijczycy postanowili, wyprzeć ze swojej tradycji wielkanocnej zwierzę, które wyrządza tak dużo rolniczych szkód. Więc drogie dzieci, od 1991 to nie Królik lecz Wielkouch Króliczy, podrzuca Wam do ogrodu czekoladowe jajka, a co znajdziesz to Twoje.
***
Ewa Polak, Gwatemala
Gwatemala to bardzo katolicki kraj, przygotowania do świąt zaczynają się od pierwszego dnia Wielkiego Postu, natomiast same dni świąteczne wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce. Gwtemalczycy nie idą do kościoła poświęcić święconkę, nie zasiadają również do śniadania czy obiadu świątecznego. Tu wszystko kręci się wokół coniedzielnych procesji oraz przepięknych, ręcznie robionych dywanach z kwiatów po których owe procesje przechodzą, jako oddanie hołdu i czci. Podczas postu, w każdą niedzielę odbywają się procesje, na czele idą męźczyżni ubrani w fioletowe szaty, niosąc na barkach platformę z Chrystusem, za nimi podążają ubrane w czarno-białe stroje kobiety, które z kolei dźwigają na barkach platformę z Maryją, za tym wszystkim podąża orkiestra grająca wzniosłą muzykę. Podczas wielkiego tygodnia procesje odbywają się codziennie wieczorem, w ciągu dnia natomiast rodziny, grupy, znajomi, przyjaciele zbierają się, przygotowują dywany z kwiatów po których przejdzie procesja. W wersji droższej dywan robiony jest ze świeżych kwiatów, w wersji tańszej z pofarbowanych trocin. Apogeum tego wszystkiego jest w Wielki Czwartek w nocy, kiedy nikt nie śpi, a całe miasto przygotowuje się na piątkową poranną procesję. Mieszkańcu budują całą noc przepiękne kwiatowe dywany. W sobotę odbywa się ostatnia procesja, już tylko z platformą Maryi, natomiast w niedzielę wszyscy odpoczywają. Semana Santa, czyli Wielki Tydzień w Gwatemali to najbardziej niesamowity, piękny i zarazem 'szalony’ okres. Nic i nikt tak nie łączy Gwatemalczyków, jak ten okres.
***
Rafał Baran, Filipiny
Na prowincji Filipin, dokładnie na Siquijor, święta przebiegają bardzo intensywnie. W piątek była wielka procesja w kościele katolickim, ale oprócz tego, w tym samym tygodniu, odbywał się znany na całe Filipiny festiwal szamański w górach, który sprowadził ogromną ilość turystów.