
Ameryka Południowa to szukanie siebie
Sama siebie nazywa podróżoholiczką. O tym, że podróże wciągają, przekonała się już dawno temu. Jest bardzo młoda i bardzo odważna. Właśnie dlatego wyruszyła na poznanie Ameryki Południowej i zakochała się!
GFW: Ameryka Południowa – to tam odnalazłaś siebie? Jako podróżniczka, kobieta czy ktoś jeszcze?
Paulina Lewandowska: Ameryka Południowa od zawsze była mi bliska – interesowała mnie tamtejsza kultura, podobała mi się latynoska muzyka, uwielbiałam język hiszpański. Jako mała dziewczynka oglądałam z zapartym tchem programy podróżnicze o tym regionie i marzyłam o tamtejszych górach, kanionach i wodospadach. Gdy ponad cztery lata temu miałam możliwość pojechania na zagraniczną wymianę studencką, Ameryka Południowa była dla mnie oczywistym wyborem. Mieszkając przez ponad pół roku w Brazylii miałam wiele okazji do poznania jej, jak i innych krajów kontynentu. Potem było jeszcze kilka innych latynoskich wojaży oraz półroczny wolontariat w Peru.
Południowy kontynent na pewno mnie nie zawiódł. W krajach latynoskich czuję się bardzo dobrze: cudownie się tam mieszka i podróżuje, nie ma problemów komunikacyjnych – co jest dla mnie dość ważne. Ale nie wiem, czy mogę już powiedzieć, że to tam się odnalazłam. Powiedziałabym raczej, że jeszcze siebie szukam. Choć i tak wydaje mi się, że to zbyt szumnie brzmi. Fakt jest po prostu taki, że to w Ameryce Południowej najłatwiej mi znaleźć pełnię podróżniczego szczęścia.
GFW: Piszesz u siebie o latynoskich realiach. Co właściwie przez to rozumiesz?
Paulina Lewandowska: Rozumiem przez to szeroko pojętą rzeczywistość latynoską – sposób życia w krajach Ameryki Południowej, mentalność ludzi i wszystko, co nas, jako Polaków, tam może dziwić. Częścią tamtejszych realiów jest m.in. chaos, hałas i ciągłe zaczepki. To, że nie mogę przejść spokojnie ulicą, bo ciągle ktoś coś do mnie krzyczy. To, że nigdy nie wiem, o której godzinie odjedzie mój autobus, a raczej: czy w ogóle odjedzie. To, że ktoś próbuje sprzedać mi coś po zawyżonej cenie, licząc na moją potencjalną naiwność jako obcokrajowca. Latynoskie realia to niestety też bieda widoczna na każdym kroku: bezdomni śpią na ulicach, a pomiędzy nimi śpieszą na spotkania eleganccy panowie w garniturach. Ale Ameryka Południowa to również niespodzianki, które spotykają nas na każdym kroku. W odróżnieniu od uporządkowanego, zachodniego świata nigdy nie wiem, co mnie spotka, każdy dzień potrafi zaskoczyć – na szczęście zwykle pozytywnie. Ten latynoski harmider należy traktować raczej jak element lokalnego kolorytu.
GFW: A ludzie? W Ameryce Południowej spotkałaś się z ciepłym przyjęciem?
Paulina Lewandowska: Ludzie to jeden z moich ulubionych aspektów latynoskich podróży. To ludzie, którzy zamiast narzekać, stresować się i biegać ciągle za nie wiadomo czym, będą się do ciebie uśmiechać i dopytywać, jak się masz. W większości południowoamerykańskich krajów spotkałam się z bardzo dużą życzliwością, a wręcz z entuzjazmem miejscowych. Każdy, kto choć trochę się wyróżnia spotka się tam z zainteresowaniem miejscowi będą chcieli wiedzieć, skąd jesteś, co tu robisz, dlaczego wybrałeś ich kraj. Fakt, że czasem zainteresowanie to może być męczące, ale przez większość czasu jest to zwyczajnie miłe. Latynosi już tak mają, że są ciekawscy, ale też naprawdę lubią pomagać innym. I trzeba przyznać, że łatwo nawiązuje się z nimi kontakty. Każdy latynoski wyjazd to dla mnie nowe grono znajomych, a w niektórych przypadkach i dobrych przyjaciół.
GFW: Mamy plan wybrać się do Boliwii. Jakie są twoje wspomnienia stamtąd?
Paulina Lewandowska: Boliwia to kraj kontrastów. Z jednej strony najpiękniejsze widoki, jakie widziałam w życiu bajecznie kolorowe laguny, ośnieżone szczyty wulkanów, miasteczka wyjęte rodem z westernów i oczywiście największe solnisko na świecie (Salar de Uyuni). Z drugiej strony jest to kraj jednej z najbardziej zamkniętych nacji w Ameryce Południowej. Ludzie nie są tu tak radośni i przyjaźni jak chociażby w Kolumbii. Po Boliwii podróżowało mi się znacznie trudniej niż po innych krajach kontynentu zdarzało się, że ktoś chciał mnie oszukać czy okraść, a sytuacje, które napotykałam były czasem wręcz abstrakcyjne.
Jednak krajobrazy, które nam towarzyszą sprawiają, że pomimo uczestniczenia czasem w scenach niczym z filmów Barei, podróżowanie po Boliwii staje się doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju.
GFW: Na blogu piszesz również o smakach? Co najbardziej cię urzekło? Za czym tęsknisz?
Paulina Lewandowska: Aspekt kulinarny w podróżach jest dla mnie faktycznie dość ważny. Jeśli chodzi o latynoskie jedzenie, to mam jednak mieszane uczucia. Niestety nie było tak, że tamtejsza kuchnia mnie powalała. W wielu miejscach standardem obiadowym jest bowiem po prostu kurczak z ryżem. W ogóle uwielbienie dla ryżu jest jednym z najmniej rozumianych przeze mnie tamtejszych zwyczajów. Nie wiedzieć czemu, w ojczyźnie ziemniaka to właśnie ryż, a nie ziemniaki, jest obowiązkowym dodatkiem do każdego dania.
Chyba tylko w Argentynie było pod tym względem nieco inaczej w ich kuchni dużo bardziej widoczne są wpływy europejskie. I przede wszystkim mają swoje genialne steki i empanady (pieczone, nadziewane farszem pierożki). Pomijając kwestię ryżową, najbliższe mi ostatnimi czasy Peru ma także całkiem ciekawą kuchnię. Jednym z moich ulubionych dań latynoskich jest peruwiańskie ceviche, czyli danie z surowej ryby z dodatkiem limonki i ají (ostrej papryczki).
Bardziej chyba niż za potrawami tęsknię jednak za niezapomnianym smakiem egzotycznych owoców. Granadilla, lucuma czy chirimoya to tylko niektóre z niezwykłych tamtejszych wynalazków, których mi brakuje. A ze słodkości to wiele bym oddała za brazylijski hit przepyszny sorbet z açai, czyli rosnących w Amazonii jagód.