
Alaska to przetrwanie?
O Alasce ma wiele do opowiedzenia. Nie zmienia tego czas, tęsknota pozostaje cały czas taka sama. Tomasz Bobrowski, podróżnik, który widział niejedno, Alaskę wspomina z zachwytem.
GFW: Jacy są mieszkańcy tamtych stron? Kogo można poznać na Alasce?
Tomasz Bobrowski: Na Alasce spotkałem ludzi, którzy wrastają w tamtejszą przyrodę i środowisko. Większość mieszkańców ma swoje „cabin”, czyli małe domki w pobliżu rzek i jezior, gdzie spędzają większość wolnego czasu. Głównie na łowieniu ryb, kajakowaniu, polowaniu, a zimą na nartach biegowych, skuterach czy psich zaprzęgach. Mój przewodnik, John Schauer, mieszka w Fairbanks, jest nauczycielem w szkole, ale też ma swój domek. Co roku nie może się doczekać czerwca, kiedy wybierze się na trekking i rafting w Góry Brooksa, aby podziwiać migracje karibu. Na dalekiej Północy, w Barrow mieszkają Eskimosi, którym nawet zimno do -90 stopni nie jest straszne. Pamiętam, że jak wyszedłem z budynku lotniska w Barrow, a było około 5 stopni, kierowca taksówki wyszedł po mnie ubrany w t-shirt. Na pytanie, czy nie jest mu zimno, odpowiedział „Człowieku, przecież mamy lato”.
Na Alasce zawsze można liczyć na pomoc innych ludzi. Tam po prostu trzeba sobie pomagać, aby przeżyć. Pamiętam, jak zapytałem się nieznajomego na parkingu przed supermarketem, czy wie, gdzie jest przystanek autobusowy. Wskazał mi miejsce. Poszedłem tam, gdzie po 10 minutach zatrzymał się samochód, wysiadł ów nieznajomy i przeprosił, że wprowadził mnie w błąd, bo w weekendy autobusy nie kursują i bezinteresownie podwiózł mnie do hostelu. Takie przykłady zachowań mieszkańców Alaski można mnożyć. Wielu cudzoziemców po przejeździe zostaje tam już na stałe. To zwykle miłość od pierwszego wejrzenia. Na przykład, moja przewodniczka z 1999 roku, przyjechała tam z Niemiec jako studentka-turystka i została.
Na Alasce obecna jest też grupa tamtejszych „słoików”. Pracują przez dwa tygodnie w ekstremalnych warunkach na polach naftowych w Dead Horse (Prudhoe Bay) i przy obsłudze rurociągu, Trans Alaska Pipeline, potem na kolejne dwa wracają do domu, na „down forty seven”, czyli poniżej 47. równoleżnika, czyli do tego USA na południe od Kanady. Można ich spotkać w samolocie do Barrow, który ma międzylądowanie w Dead Horse, a zachowują się podobnie jak nasi marynarze wracający z rejsu.
GFW: Jak przetrwać na Alasce? I w co warto się „uzbroić”?
Tomasz Bobrowski: Lato na Alasce jest krótkie, ale w miarę ciepłe. Na południe od gór Alaska Range mamy klimat morski, dużo opadów deszczu, temperatury w okolicach 15 – 20 stopni, na północy natomiast – klimat kontynentalny. W dolinach gór Brooksa temperatura dochodzi czasami nawet do 30C, ale bywają dni, kiedy nie przekracza 7. Ogólnie mówiąc, pogoda jest bardzo zmienna. Latem warto zabrać ze sobą odzież outdorową, głównie przeciwdeszczową z membraną, cienki śpiwór puchowy (zabezpieczony przed wilgocią), lekki namiot i sprzęt do biwakowania. Żywność liofilizowaną można kupić lub zamówić na miejscu, ale z reguły zapewniają to przewodnicy. Doskonale orientują się, ile jej potrzeba na daną eskapadę, z uwzględnieniem rezerwy bezpieczeństwa. Przekraczanie strumieni i rzek odbywa się w butach, które potem już są cały czas mokre, dlatego warto wziąć ze sobą lekkie wodery. Ja zabrałem buty od wojskowego zestawu przeciwchemicznego OPT1 – są lekkie i tanie. Sprawdziły się znakomicie, szczególnie na kajaku. Bardzo ważną rzeczą są środki na komary, których na Alasce latem są miliony. Zwykłe nie działają. Trzeba zaopatrzyć się w środki typu army type, gdzie zawartość środka czynnego DET przekracza 90%. Do tego koniecznie trzeba mieć ze sobą siatkę na głowę, można ją kupić po drodze. Jak wieje w plecy to przed twarzą mamy czarną chmurę owadów, które chronią się przed wiatrem i jednocześnie wpadają nam do nosa i ust.
GFW: A co byś wymienił jako listę obowiązkowych punktów na Alasce? Komuś, kto czuje się nieco zagubiony w tej mnogości atrakcji?
Tomasz Bobrowski: Zdecydowanie Góry Brooksa to numer jeden na liście najpiękniejszych miejsc na Alasce. Obowiązkowy trekking i spływy. Najlepszym okresem jest czas migracji karibu. Numerem dwa – niedźwiedzie grizzly i Dolina 10 000 Dymów przy Brooks Falls w Parku Narodowym Katmai, potem miasteczko Barrow. Warto też było polecieć do Dead Horse, nad zatoką Prudhoe Bay przy Oceanie Arktycznym, aby zobaczyć instalacje naftowe. Powrót do Fairbanks, prawie 420 mil samochodem, po słynnej drodze Dalton Highway zwanej też Haul Road, na której poruszają się wielkie osiemnastokołowe ciężarówki z zaopatrzeniem pól naftowych. Mniej więcej w połowie dystansu przejeżdża się przez Cold Foot, gdzie odnotowano rekord zimna – 63C, a dalej mostem przez największą rzekę Alaski – Yukon i przekracza się północne koło podbiegunowe. Należy zobaczyć eskimoskie miasteczko Point Barrow i przez chwilę pobyć w Parku Narodowym Denali. Na Półwyspie Kenai – miasta Homer, Seward, cerkwie w Nalchik i Kenai oraz wycieczka statkiem przez Prince Wiliam Sound do Valdez. To oczywiście na początek. Alaska to skarbnica nieskażony działalnością człowieka miejsc – wystarczy dobrze poszukać i zdać się na łut szczęścia, a zobaczymy cudowny obraz natury. Ale góra Denali jest oczywiście poza konkurencją.